środa, 31 grudnia 2014

Kilkuzdaniowe podsumowanie roku 2014

Cześć :) Dzisiaj chciałam na luzie, krótko i zwięźle, ale treściwie podsumować rok 2014, który obfitował w różne emocje i lepsze oraz gorsze chwile. Wiem, że teraz wszyscy coś podsumowują i pewnie macie już przesyt tych całorocznych ewaluacji, dlatego też u mnie będzie krótko - kilkuzdaniowo, ale za to w różnych dziedzinach. Zapraszam! 

Jako, że jest to pierwszy koniec roku na Prozaicznym, to chciałam żeby owo podsumowanie było nieco inne niż zazwyczaj to bywa w Internecie, takie wyjątkowe. Ostatecznie zadecydowałam, że przyjmie ono formę cytatów z książki, utworów muzycznych i filmu, które zrobiły na mnie największe wrażenie w tym roku i w pewien sposób były dla mnie ważne albo poruszyły coś w środku - w móżdżku i/lub w serduchu. Dodatkowo, poszczególne fragmenty wyróżnione poniżej składają się na życzenia noworoczne, które czekają na Was na końcu wpisu :) 

Książka Mitcha Alboma Zaklinacz czasu


morguefile.com


"Nigdy nie jest za późno 
ani za wcześnie.         
Jest dokładnie wtedy 
kiedy trzeba."

"Czas nie jest czymś, co można zawrócić. W każdej następnej chwili może czekać na ciebie odpowiedź na twoje modlitwy. Odrzucenie tego oznacza odrzucenie najważniejszej części przyszłości."

"Koniec dotyczy wczoraj a nie jutra."


Film Łukasz Palkowskiego Bogowie




"- Serce nie sługa!
- Zobaczymy."


Utwór Artura Rojka Czas który pozostał




"Nawet jeśli to nie to
usiłuję uwierzyć w coś"


Utwór Georga Ezry Listen to the Man




"You don't have to be there
You don't have to be scared
You don't need a plan of what you wanna do"


Mój osobisty trening roku




Ten trening zapamiętałam zdecydowanie na cały rok. Wygląda niepozornie, ale prawie mnie zabił :D (Ewa J. - dziękuję za podesłanie;). Ostrzeżenie: tylko dla osób z naprawdę dobrą kondycją!


Zdobycie złotego medalu Mistrzostw Świata 2014 przez polskich siatkarzy




"Jesteśmy Mistrzami Świata!!!"


Prozaiczne życzenia noworoczne

Kochani! 

Z okazji zbliżającego się wielgachnymi krokami Nowego 2015 Roku, chcę Wam życzyć:
* dystansu do upływającego czasu - nieważne czy będziemy się tym zamartwiać czy nie, on i tak będzie mijał, więc cieszmy się chwilą :)
* odwagi - takiej jaką miał profesor Religa - żeby iść pod prąd, wziąć własne życie w swoje ręce i zmieniać świat, bo nikt inny za nas tego nie zrobi,
* wiary w cokolwiek, bo nie wierząc w nic ciężko jest żyć,
* odwagi żeby coś zmienić w swoim życiu, przenosić się w inne miejsca i podejmować spontaniczne decyzje bez paraliżującego strachu, że coś nie wyjdzie, ale za to z nutką ekscytacji i gotowością aby stawić czoła nieznanemu,
* tyle endorfin na co dzień, ile mamy w organizmie po naprawdę porządnym treningu,
* i żeby ten rok był dla Was wszystkim po prostu MISTRZOSTWEM ŚWIATA :) 


Szczęśliwego Nowego Roku!


morguefile.com



Share:

niedziela, 21 grudnia 2014

Przedświątecznie i sportowo :)

Czas ostatnio pędzi jak oszalały... Niedawno jeszcze był wrzesień i emocje związane z siatkarskimi Mistrzostwami Świata, a potem rzuciliśmy się w wir pracy, nauki i innych ciekawych rzeczy pochłaniających dzień za dniem, aż nagle... raz, dwa, trzy i proszę, za chwilę mamy Święta Bożego Narodzenia! Już za trzy dni zapewne większość z Was zasiądzie z bliskimi przy wigilijnym stole żeby spędzić razem czas, połamać się opłatkiem i nacieszyć się chwilą spokoju i sobą nawzajem, a może nawet pokusić się o chwilę refleksji. Święta to też czas odpoczynku dla sportowców, to właśnie wtedy mogą zejść z boiska, wrócić do domu i pobyć z rodziną. Zanim jednak to nastąpi, nasi ulubieńcy często angażują się w różne ciekawe projekty związane z tym magicznym świątecznym czasem. Co takiego robią sportowcy przed Świętami? O tym właśnie przeczytacie w dzisiejszym wpisie :)


morguefile.com

Obserwując tryb życia i ilość obowiązków, z którymi na co dzień muszą sobie dawać radę sportowcy, mogłoby się wydawać, że nie ma takiej możliwości, aby angażowali się jeszcze w dodatkowe akcje czy projekty. Niemniej jednak, dobrze wiemy, że wielu z nich posiada jakąś czarodziejską moc wydłużania doby i dzięki temu ma czas żeby udzielać się charytatywnie, prowadzić dodatkowe biznesy albo dzielić się ze wszystkimi dookoła swoim poczuciem humoru ;) (tutaj możecie przeczytać o tym, co siatkarze robią w Internetach). Okazuje się, że również przed Świętami inwencja twórcza i dodatkowa energia nie opuszczają naszych gwiazd sportu. Dlatego też, mam niewątpliwy zaszczyt zaprezentować Wam pomysły, na które atleci wpadają zazwyczaj tuż przed Świętami i efekty realizacji tychże pomysłów. 

Przygotowywanie ozdób choinkowych
Kochani, przyznajcie się, kto z Was jako dziecko nie cieszył się nie tylko na samą myśl o ubieraniu choinki, ale skakał z radości gdy mógł sam przygotować jakąś świąteczną ozdobę? Mam wrażenie, że dla wsyztskich była to niesamowita frajda i przygoda. Jak się okazuje, niektórzy z tej zabawy do tej pory nie wyrośli i chyba nadal nie mają zamiaru, ponieważ bawią się w malowanie bombek do dzisiaj. Chodzi tutaj oczywiście o akcję charytatywną "Fundacji Herosi", w której brali udział siatkarze reprezentacji Polski, i której głównym zamysłem było stworzenie świątecznych bombek, które potem wystawiono na licytację. Zebrane pieniądze zostały przekazane fundacji, która działa na rzecz chorych i potrzebujących, głównie młodych ludzi cierpiących na nowotwór (więcej o "Fundacji Herosi" możecie dowiedzieć się na ich stronie internetowej, a jeśli sami chcielibyście ją wspomóc - do czego szczerze zachęcam, to tam też znajdziecie wszystkie potrzebne informacje:)). Cel bardzo szczytny, ale ile też przy tym zabawy! Zobaczcie z resztą sami skupienie na twarzy Michała Winiarskiego i radość w oczach Kuby Jarosza podczas malowania ozdób świątecznych :)



W akcji brali udział też siatkarze Skry Bełchatów, a nagranie z tego wydarzenia możecie obejrzeć tutaj. Nie wiem czy w tym roku "Fundacja Herosi" również organizuje malowanie bombek, bo nie doszukałam się takich informacji na ich stronie internetowej, ale wiem, że Karol Kłos i Andrzej Wrona rywalizują ze sobą w ilości sprzedanych specjalnych kalendarzy (o tu!). Bombki czy kalendarze - to nieistotne, ważne, że chłopakom się chce i robią coś dobrego dla innych. Zdecydowanie popieramy!

Granie ... na koszu
Nie, nie zrobiłam błędu w podtytule! Wiem, że normalnie koszykarze grają w kosza, ale tym razem zawodnicy NBA postanowili zrobić mały wyjątek i zagrać na koszach. Żeby było jasne, nie grają tam tylko dla śmiechu i nie grają też byle czego! Na swój świąteczny występ wybrali utwór "Jingle Bells", a jaki jest efekt ich starań, to już zobaczcie sami ;)



Nagrywanie teledysków
Sport to nie tylko wysiłek i rywalizacja, ale też mnóstwo radości i dobrej zabawy. Chcieli o tym z pewnością przypomnieć sportowcy i trenerzy TS Wisły Kraków, nagrywając swój własny teledysk do wszystkim dobrze znanej piosenki Shakin'a Stevensa "Merry Christmas Everyone". Oprócz frajdy związanej z przygotowaniem i nagrywaniem takiego teledysku, trzeba dodać, że jest to fajne podziękowanie i ukłon w stronę kibiców, którzy na co dzień ściskają kciuki za swoich sportowców i przychodzą ich dopingować na hale sportowe. W tym wypadku pojawiają się również życzenia świąteczne, co możecie zobaczyć sami poniżej. Od razu dodam jednak, że nie jest to jedyny sposób na niekonwencjonalne składanie życzeń kibicom przez sportowców.

  
Śpiewanie i gangsta rapsy
Jak się okazuje hicior "Jingle Bells" nadaje się nie tylko na sportową interpretacją instrumentalną. Równie dobrze prezentuje się on w wersji śpiewanej, o czym przekonuje nas między innymi Maria Sharapova na nagraniu z życzeniami dla kibiców tenisa. Co więcej, Agnieszka Radwańska udowadnia, że można go też zarapować (2Pac czy inny Snoop Dog z pewnością nie powstydziłby się takich rapsów :P). A to wszystko do usłyszenia w załączonym filmiku.



Najlepsze życzenia :)

Jak mogliście się już przekonać, sportowcy mają całą masę pomysłów na umilenie czasu i wywołanie uśmiechu na twarzach swoich kibiców tuż przed Świętami. Wszystkie te starania oczywiście doceniamy i czekamy na więcej :)





Tymczasem ja na łamach Prozaicznego pragnę Wam życzyć zdrowych, spokojnych Świąt spędzonych w gronie najbliższych. Czasu, żeby nacieszyć się wzajemnie swoją obecnością, zamyślić się nad znaczeniem Bożego Narodzenia dla Was samych oraz poczuć zapach pierników z cynamonem i mandarynek tak intensywnie, aby zapamiętać go na cały następny rok :) Dużo szczęścia, pogody i uśmiechu życzę Wam Kochani Czytelnicy ja, autorka we własnej osobie i Ziomek z czerwonym nosem ;)

fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl

PS. Brzydkie swetry są spoko B-) ;)


Share:

środa, 3 grudnia 2014

Telewizyjna nostalgia na zimowe dni

Ostatnio z przyjaciółką oglądałyśmy w Internecie fragmenty starych programów i teleturniejów. Po tym krótkim seansie, dopadła mnie mała nostalgia i tęsknota za latami, kiedy to w telewizji można było zobaczyć różnorakie smaczki, jakich dzisiaj już niestety nie uświadczymy :) Pamiętacie jeszcze czasy, kiedy w piątek wieczór siadało się razem z rodzicami przed telewizorem i czekało się na "Randkę w ciemno"? Też byliście ciekawi, co kryło się w maskotce o wdzięcznym imieniu Zonk, którą jako nagrodę pocieszenia wręczał Zygmunt Chajzer w programie "Idź na całość"? Jeśli tak, to zapraszam Was na sentymentalną podróż w przeszłość telewizji, z Jackiem Kawalcem w roli głównej :) Miłe wspomnienia i spora dawka uśmiechu gwarantowane! 

"Randka w ciemno"
morguefile.com
Cały tydzień czekania, a potem 50 minut emocji i śledzenia wydarzeń na ekranie z wypiekami na twarzy! I w końcu w studiu pojawiał się niezawodny prowadzący, Jacek Kawalec (w późniejszej wersji zastąpiony przez Tomasza Kammela), a w tle co jakiś czas pobrzmiewał tajemniczy głos najpierw Doroty, a później Edyty (to trochę takie prekursorki Wielkiego Brata, nie sądzicie?:P). Cała zabawa polegała na tym, że kobieta lub mężczyzna mieli wybrać swoją "randkę" - czyli partnera lub partnerkę - na romantyczny wyjazd i przy odrobinie szczęścia na resztę życia, co podobno też się zdarzało. Pytania były zabójcze, tak samo jak stylówka i ufryzurowanie uczestników. I chociaż cały spektakl wyglądał nieco sztucznie, to według samego pana Jacka i pani Doroty, twórcy programu bardzo pilnowali żeby wybierający nie widział wcześniej kandydatek, a wybierająca kandydatów i na odwrót. Natomiast cała sztuczność miała wynikać z upodobania producentów do poprawnej polszczyzny, którą mieli posługiwać się uczestnicy. Więcej wspominków dotyczących programu wraz z jego fragmentami możecie obejrzeć pod tym linkiem. Reżyserowana czy też nie, "Randka w ciemno" miała swój niewątpliwy urok, i każdy kto ją oglądał, może tę tezę potwierdzić. Ja osobiście pamiętam, że oprócz odsłonięcia kotary i reakcji uczestników na swój widok, najbardziej lubiłam moment losowania kopert (zawsze kibicowałam żeby wylosowali wyjazd za granicę, bo co to za przygoda jechać na randkę na Mazury albo do Lądka Zdrój?;)). Poza tym, zawsze byłam ciekawa relacji z podróży i tego, jak historia danej pary potoczy się dalej. Podsumowując krótko, był to wspaniały program, który zawsze będzie kojarzył mi się z beztroskim dzieciństwem i warto na chwilę wrócić do tych chwil. Dlatego też polecam obejrzeć poniższe nagranie :) (który pojawił się wcześniej na facebookowym fanpage'u bloga, na który zapraszam, o właśnie tu:)



"Tata, a Marcin powiedział...
... że jego tata powiedział..." Kto nie pamięta tej charakterystycznej frazy z serialu z Piotrem Fronczewskim w roli taty i Mikołajem Radwanem w roli syna, któremu nigdy nie brakowało pytań do zadania? Trzeba przyznać, że pan Piotr był wyjątkowo cierpliwym ojcem i dzielnie i wytrwale wyjaśniał swojemu synowi prawidła funkcjonujące w świecie. Cała fabuła kręciła się wokół potwierdzania, prostowania oraz obalania tez wygłoszonych przez tajemniczego tatę równie tajemniczego kolegi chłopca, Marcina (widzieliście kiedyś gościa? Bo ja nie pamiętam żeby się pojawił kiedykolwiek w tym serialu). Chociaż w normalnym życiu, takie pytania byłyby dla nas wyjątkowo denerwujące i nie do wytrzymania na dłuższą metę, to w serialu ten motyw świetnie się sprawdzał. Ja muszę przyznać, że bawiłam się przednio :). Poniżej krótkie wideo przedstawiające dobrze znaną czołówkę serialu. 



"- Kulfon, Kulfon co z ciebie wyrośnie? 
Martwię się już od tygodnia! - To się nie martw!" Przygody Kulfona i Moniki pokazywane był w ramach programu "Ciuchcia" na TVP1, gdzie mogliśmy je śledzić przez całe 10 lat. Jeśli dobrze pamiętam program nadawany był w weekendy i oprócz Kulfona, który miał wybitnie luzackie podejście do życia, zdecydowanie bardziej odpowiedzialnej i poukładanej Moniki, był tam też profesor Ciekawski, któremu Monika asystowała przy różnego rodzaju eksperymentach, bardziej lub mniej naukowych. Nie wiem czy jednak wiecie, że legenda głosi iż zadaniem Kulfona wysłanego na Ziemię z planety Kulfocentauris, było porwać Monikę? Jak wiadomo, ostatecznie tego nie zrobił, a to dlatego, że się w niej zakochał - i bardzo dobrze, bo inaczej nie byłoby tego programu w telewizji, tylko wielka afera i poszukiwanie zaginionej żaby ;). Chodzi Wam po głowie piosenka z czołówki programu? No to łapcie ją w wykonaniu głównych bohaterów :) 



4. "Idź na całość!"
Teraz przeskakujemy z telewizji publicznej do Polsatu, a tam czeka już na nas Zygmunt Chajzer we własnej osobie! Zapytacie dlaczego właśnie pan Zygmunt (znany również z resztą z obecności na meczach siatkarskich)? A ja wam odpowiem: dlatego, że to właśnie on zachęcał uczestników programu, którego był prowadzącym, żeby szli na całość! A dokładnie chodziło o to, żeby wybrać dla siebie jakąś nagrodę-niespodziankę, ukrytą za kotarą bramki numer 1, bramki numer 2 lub bramki numer 3; a na dokładkę, jeszcze później mieć odwagę ją zamienić na jakąś inną, licząc się ze wszelkimi konsekwencjami tej zamiany. W przypadku jeśli ktoś podjął złą decyzję, to jako nagroda pocieszenia zawsze czekał na niego poczciwy Zonk, czyli maskotka z głową kota i workiem z upominkiem-niespodzianką, który pełnił rolę tułowia. Ja zawsze byłam ciekawa co się kryje wewnątrz tego kota, ale niestety do dziś nie udało mi się rozwikłać tej zagadki... A może ktoś z Was wie? No i oczywiście, przeżyjmy to jeszcze raz... ;) 



"Śmiechu warte!"
Szukaliście kiedyś odpowiedzi na pytanie czym tak naprawdę jest życie? Jeśli tak, to ten program zawsze potrafił dać na nie prostą i wesołą odpowiedź: "życie sumą jest przypadków, ze skłonnością do upadków i szukania swego szczęścia w pechu!" Tak właśnie zaczynała się piosenka z czołówki "Śmiechu warte", którą zapewne wszyscy dobrze znają. Cała zabawa polegała na tym, że widzowie podsyłali twórcom programu zabawne filmiki ukazujące sytuacje z życia wzięte, a potem do widzów należała decyzja, który z nich najbardziej ich rozbawił i komu należy się nagroda za najlepsze nagranie w danym odcinku. Jak się nad tym troszkę dłużej zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że tak naprawdę "Śmiechu warte" było takim swoistym telewizyjnym Youtubem przeszłości, który widzowie oglądali nie z mniejszą radością i śmiechem niż my obecnie różne zabawne filmiki w przeglądarkach internetowych. Jedyne, czego współczesna wersja nie jest w stanie nam zaoferować, to wdzięk i żarty prowadzącego - legendarnego Tadeusza Drozdy. Specjalnie dla Was pan Tadeusz zrobił jednak wyjątek i wskoczył na chwilę również na Youtube'a :) 




Ale to już było...

i pewnie już więcej nie wróci... W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak przyglądać się temu, co obecnie dzieje się w telewizji i od czasu do czasu odgrzebać jakieś starocie w Internecie i wrócić na chwilę do tamtych chwil. Poza tym, kto wie, może za dziesiątki lat przyszłe pokolenia będą się dziwić i zaśmiewać w głos z obecnych programów, które my dzisiaj uważamy za całkiem zwyczajne? :)


imagebase.net


Share:

środa, 26 listopada 2014

Co robią siatkarze w Internetach?

Przeważająca ilość wpisów na blogu dotyczy sportu, co możecie z łatwością sprawdzić u góry w dziale "Sport". 8 z nich traktuje o siatkówce i osobach ściśle z nią związanymi, czyli trenerami bądź siatkarzami. Byli już siatkarze na Memoriale Wagnera, na Mistrzostwach Świata, podczas Ligi Światowej. Na boisku i czasem też poza boiskiem. A czy zastanawialiście się gdzie można ich znaleźć i co porabiają polscy zawodnicy w Internecie? Jeśli nie, to teraz jest szansa żeby się tego dowiedzieć. Zapraszam do lektury :)

źródło: morguefile.com

Blogi piszą!
Blogowanie jest fajnie, o czym zdążyła się pewnie przekonać już część z Was. Zdają sobie z tego sprawę również siatkarze; a w zasadzie to jeden z nich, którego wesoła twórczość jest już dobrze znana nie tylko w Internecie. O jego blogu pisano już w gazetach, mówiono w telewizji, a fani siatkówki wprost nie wyobrażają sobie jakby to było gdyby go nie było, albo nie pamiętają już czasów sprzed jego powstania! Chodzi oczywiście o Krzyśka Ignaczaka i jego projekt Igłą szyte (<- klik). Ten niesamowicie pozytywny człowiek, który na boisku jest prawdziwym walczakiem, już kilka lat temu zdecydował się pokazać kibicom jak funkcjonuje życie kardy narodowej poza boiskiem, czyli podczas podróży, w szatni, w knajpkach oraz w wielu innych miejscach, które odwiedzają zawodnicy podczas różnych zawodów. Igła pstryka zdjęcia i kręci filmiki w różnych - w większości zabawnych sytuacjach - dzięki czemu kibice mogli przekonać się, że siatkarze to nie jakieś napompowane gwiazdy, ale zwykłe chłopaki, które lubią czasem zażartować albo zrobić coś szalonego. Dla zachęty, pod tym linkiem możecie znaleźć taniec Winiara, a jak się Wam spodoba to zerknijcie też na ten filmik, trochę dłuższy i jeden z moich ulubionych. A pełen repertuar znajduje się na blogu oraz na kanale Youtube Igły. Śmiech pełną gębą gwarantowany!

Telewizję robią!
Igłą szyte to nie jedyne miejsce, w którym znajduje się kopalnia zabawnych nagrań z udziałem siatkarzy. Swoje kawałek przestrzeni w odmętach Internetu znalazł również inny siatkarz, chociaż niegrający już w reprezentacji, ale nie mniej zakręcony i wygadany - Łukasz Kadziewicz. Popularny Kadziu założył swój kanał telewizyjny na Youtube o nazwie "Kadziu projekt" (<- klik) i tam zamieszcza swoje unikalne rozmowy, czyli obszerne wywiady nie tylko z siatkarzami, ale też z innymi sportowcami, takimi jak bracia Lijewscy, Grzegorz Tkaczyk czy Mateusz Klich. Ja osobiście, oprócz inteligencji i poczucia humoru, cenię u Łukasza przede wszystkim umiejętność zadawania ciekawych pytań. Bo ze sportowcami to nieraz bywa tak, że dziennikarze nie wiedzą o co jeszcze mogliby ich zapytać i potem efekt jest taki, że każdy wywiad wygląda tak samo. I tutaj też patrzycie i myślicie sobie: "o Kadziu zrobił wywiad z Mattem Andersonem! Ale ileż się już człowiek z nim wywiadów naczytał! To na pewno nie będzie nic nowego...". I wtedy Łukasz wychodzi do swojego gościa z takim akompaniamentem pytań, na które mało kto wcześnie wpadł i dowiadujesz się z tej rozmowy naprawdę ciekawych rzeczy oraz poznajesz rozmówcę Kadziewicza z nieco innej strony. Co najważniejsze, Łukasz nie jest nigdy nachalny ani przesadnie dociekliwy w swoim wypytywaniu - jeśli jego rozmówca nie chce poruszać albo drążyć danego tematu, to Kadziu płynnie przeskakuje dalej. Według mnie to bardzo dobra robota i oby więcej odcinków pojawiło się na kanale. Czekamy!

źródło: morguefile.com


Na Facebooku i Twitterze się udzielają!
Obydwa opisane wyżej projekty mają oczywiście (jak wszystko w dzisiejszych czasach ;) swoje fanpejdże na fejsbuku ;). Jednak nie są to jedyne profile w mediach społecznościowych należące do siatkarzy. Biorąc pod uwagę fakt, że teraz bardzo wielu sportowców korzysta z Facebooka czy też Twittera żeby kontaktować się z kibicami, pokazać jakim się jest poza boiskiem oraz promować swoją postać i daną dyscyplinę sportu, to nie sposób tutaj opisać wszystkich siatkarzy, którzy biorą w tym udział. Wybrałam więc dwóch, którzy według mnie zasługują na szczególną uwagę. Są to niewątpliwie Karol Kłos z jego profilem o fikuśnej nazwie Trafiła Kosa na Kłosa, Karola Kłosa (<- klik) oraz Andrzej Wrona i jego Andrzej Wrona Kracze (<- też klik). Panowie słyną z nietuzinkowego poczucia humoru i ciętych ripost oraz sporego dystansu do siebie (o czym zresztą mogliście się już częściowo przekonać w tej notce). Tych szaleństw jednak było im jeszcze mało, więc postanowili założyć wspólny profil KŁOS vs WRONA, na którym organizują między sobą pojedynki. Nie są to jednak zwykłe tam bitwy, ba! Można by nawet rzec, że są to bitwy bardzo nietypowe. Na tym profilu obejrzycie wideo, na którym Karol i Andrzej rywalizują o to, kto napcha sobie do buzi jak najwięcej pianek i powie wyraźnie "Skra Bełchatów" (tak, przy tym się popłakałam). Była też jenga i bitwa wodna, ale nie będę spoilerować, najlepiej zobaczcie sami;)

A poza Internetem....
Jak wiadomo, życie toczy się (a jeśli nie, to na pewno toczyć się powinno) nie w świecie wirtualnym, ale w realnym. W tym wypadku, nasi Panowie też mają się czym pochwalić. Niektórzy projektują ubrania, inni piszą felietony do gazet, a jeszcze inni organizują treningi dla dzieci i młodzieży lub w inny sposób dzielą się swoim czasem pozaboiskowym. Nieważne jakie pomysły realizują - liczy się to, że robią to dobrze i dodatkowo nie przeszkadza im to w prezentowaniu swoich umiejętności na siatkarskich boiskach (co widać zarówno w reprezentacji, jak i w klubach, ale o tym znowu kiedy indziej). Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić Wam naszych sportowców z nieco innej strony niż zazwyczaj, bo przecież sport to nie wszystko i oprócz grania trzeba jeszcze coś w życiu robić. Za to następny siatkarski wpis będzie już w pełni fachowy i poważny, obiecuję! ;)   

źródło: morguefile.com

Share:

sobota, 15 listopada 2014

Na ciasto idę w Trójmiasto*

Dawno na blogu nie było wątków turystycznych, a że w tym tygodniu mieliśmy prawdopodobnie ostatnie tak ciepłe dni tego roku kalendarzowego, to jest to idealny moment na wpis z pożegnaniem ciepłej jesieni. Dzisiaj Prozaiczny zoomuje Trójmiasto, i po raz kolejny przez lekko prywatne szkiełko.

Trójmiasto jest mi bliskie, ponieważ mam tam rodzinę i do Gdyni jeździliśmy odkąd pamiętam. Z tamtych czasów zostały mi wspomnienia z odwiedzin u różnych cioć i wujków i długie spacery z nimi. Ponadto, głęboko w pamięć zapadła mi jazda na hulajnodze na plażę (bo naprawdę był to kawał drogi) i spotkanie Harrym Potterem, bo to właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę na półce w pokoju u kuzynki, wzięłam ją do ręki, otwarłam i zaczęłam czytać (uwierzcie mi, nigdy wcześniej ani później nie miałam tak spalonych pleców po opalaniu się na plaży :D). I takie to były pierwsze przygody nad morzem...


fot. Kasia Kowol albo Aga Nowak ;)

Później Trójmiasto zaczęło się dla mnie powiększać. Na studiach pojawiła się okazja na wyjazd do Gdańska na finały Ligi Światowej, z której ciężko było nie skorzystać. Wtedy też siedziało się w knajpce na plaży do późnego wieczora; plaży, którą najpierw trzeba było znaleźć ("ej, dlaczego to morze nie jest w centrum??":D). Były też spacery po porcie w Gdańsku oraz urokliwe gdańskie molo, no i starówka! Nie obyło się również bez przygód - chwila nieuwagi i Kasia leży na asfalcie, a nad ranem ma kolano wielkości dyni.... Natomiast jeśli chodzi o aspekt kulinarny, to pamiętam, że jadłam tam jedną z najlepszych ryb w swoim życiu. I oczywiście emocje sportowe - pierwszy Memoriał Wagnera tak daleko od domu, który zapoczątkował tradycję corocznych wyjazdów (o idei Memoriału można poczytać tu); i brązowy medal Polaków. W trzech słowach: naprawdę się działo.

fot. Kasia Kowol

Trójmiasto to dla mnie też pierwsza w życiu samotna trzydniowa podróż. Wymyśliło mi się zobaczyć jak wyglądają egzaminy na translatorykę, jeszcze rok przed tym zanim zamierzałam zdawać na Uniwersytet Gdański (do czego ostatecznie nie doszło), i pojechałam tam sama samiuteńka! Mimo, że były to zaledwie 3 dni, to udało mi się nocować w dwóch różnych miejscach. Do pierwszego z nich jechałam tramwajem tak długo, że myślałam iż zaraz wysiądę na swoim wrocławskim przystanku... Przekonałam się, że egzaminy wyglądają jak letnia sesja egzaminacyjna na licencjacie razy trzy i zajęłam się turystyczną częścią wyjazdu. Będę zawsze pamiętać to beztroskie włóczenie się po uliczkach Gdańska zupełnie bez celu, ale za to z wielką przyjemnością; a także spontaniczną wycieczkę na plażę do Sopotu o godz. 20, a potem siedzenie tam i patrzenie w morze zamiast na zegarek. Wtedy też zdarzyło mi się pójść spać o 21 (tak to jest jak się nie ma z kim gadać w pokoju, a telefon parzy w rękę od ciągłych rozmów), i otworzyć oczy z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do zniszczonego akademika Polibudy. Na koniec jeszcze przesympatyczna wizyta u cioci, a potem siedzenie przez 3 godziny na pustej słonecznej plaży w Gdyni i patrzenie na spokojnie fale i błąkające się tu i ówdzie meduzy. A potem już miałam dość tej samotności i bardzo cieszyłam się z powrotu do Wrocławia :)

fot. Kasia Kowol


Natomiast rok temu, dla zupełnego kontrastu, byłyśmy nad morzem aż w 6 osób i było na pewno 6 razy weselej niż poprzednio. Były mecze Mistrzostw Europy siatkówki - jeden z nich oglądany na rynku, gdzie zmarzłyśmy jak nieziemskie stworzenia. Była wycieczka do ZOO, które myślałam, że nie pojawi się na horyzoncie już nigdy (tak, zróbmy sobie spacer, to wcale niedaleko! -.- :D); ale jak już tam dotarłyśmy, to miałyśmy mnóstwo radochy i frajdy, a zmęczenie zniknęło. Nie zapomnę też spaceru po plaży w słoneczny dzień, chociaż miało lać jak z cebra; oraz irracjonalnego śmiechu z pana Dresa, który miał monofoniczny dzwonek na przyjście SMSa z melodią "go go power rangers". No i super krzywe ławki Radia Zet, oraz dyplom za wejście na latarnię w Sopocie. A na koniec, wybranie najpóźniejszego z możliwych pociągów powrotnych, co zakończyło się chodzeniem po galerii dla zabicia czasu i energii, a potem rzeczywiście śmiertelnym zmęczeniem...


fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl


Takie jest moje Trójmiasto :) Jedyna rzecz jakiej jeszcze brakuje mi w tej mozaice, jest obraz z okresu zimowego. Pochodziłabym po plaży gdy leży tam śnieg i pewnie wieje jeszcze mocniej i zimniej niż kiedykolwiek miałam okazję tego doświadczyć. To co Kasia Kwiecień, kiedy jedziemy ;)? Ktoś jeszcze chętny?

*tytuł po prostu się rymował, ale też Trójmiasto jest jak ciastko - zawsze dobre ;)  


Share:

niedziela, 9 listopada 2014

5 momentów w sporcie, których nigdy nie zapomnę

Sport to piękne chwile, wzruszenia oraz cała gama emocji - i za to go kochamy. Dyscyplin na świecie mamy do wyboru do koloru, i każdy może znaleźć w tym wachlarzu coś dla siebie. Większość z Was ma też na pewno w pamięci wyryte takie chwile, kiedy z wypiekami na twarzy śledził to, co się działo na polu walki i po wygranej cieszył się tak, jakby cały świat dookoła przestał istnieć. Oto momenty, które ja przeżywałam właśnie w ten sposób, i które zapamiętałam na zawsze.

"Tylko spokojnie, mamy dużo czasu."
Rok 2009, trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Ręcznej, a Polska drużyna pod wodzą Bogdana Wenty walczy o awans do półfinału. Ja, chociaż na co dzień jestem zagorzałą fanką siatkówki, to lubię sobie od święta obejrzeć mecze piłki ręcznej i robię to zawsze, jak gra nasza reprezentacja. Ci, którzy chociaż raz mieli okazję śledzić poczynania naszych szczypiornistów, wiedzą jak ogromne emocje niesie każdy pojedynek z udziałem Polaków. Mecz z Norwegami oglądałam z wypiekami na twarzy, a pod koniec, kiedy na tablicy wyników widniał wynik 30:30, to musiałam mieć tętno niczym Usain Bolt na bieżni. Sytuacja była dość patowa, ponieważ w przypadku remisu do półfinału awansować mieli... Niemcy. Dlatego obydwóm drużynom bardzo zależało na wygranej. Gdy zostało 15 sekund do końca meczu, wtedy nasz trener wziął czas i sami zobaczcie, co się działo: 



Widzieliście jak nasi zawodnicy rzucili się z radości na ziemię jeden na drugiego? No, to ja wyglądałam mniej więcej tak samo, z tym że w liczbie pojedynczej ;) To było coś niesamowitego, a wspomnienie tej wygranej nieraz dodawało mi otuchy w chwilach stresu i podczas różnych wyzwań (jak egzamin na prawo jazdy na przykład), i przypominało, że niemożliwe może stać się możliwe i wystarczy na to nawet 15 sekund ;)

Kamil Stoch Mistrzem Olimpijskim
To natomiast wspomnienie zeszłoroczne, czyli jeszcze całkiem świeże i na czasie. Wątpię, żeby ktokolwiek z Was nie widział występów Kamila Stocha na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. Nasz skoczek był niesamowity i bądźmy szczerzy - bezbłędny i nie do pokonania. Tą dyscypliną interesuję się dość długo i chociaż nie wiem na ile jestem w niej oblatana, to mogę w ciemno powiedzieć, że takiego stylu u skoczka skaczącego tak daleko, to ja jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Kamil dostarczył nam wielu emocji w tamtym sezonie i wiele z nich na trwałe zostało w mojej pamięci. Tak samo z resztą reagowałam zawsze na występy Adama Małysza, bo któż nie trzymał kciuków za naszego Orła! Mam nadzieję też, że ten sezon będzie dla Naszych co najmniej tak udany jak poprzedni. Lećcie chłopaki, lećcie!



Artur Kuciapski walczy do końca!
Z lekkoatletyką to z kolei bywa u mnie tak, że nie śledzę z wypiekami na twarzy wszystkich zawodów i nie znam nazwisk wszystkich uczestników na pamięć, ale jeśli odbywają się w danym czasie jakieś mistrzostwa lub inna impreza lekkoatletyczna, to po prostu lubię mieć włączony telewizor i zerkać sobie na poczynania sportowców gdzieś tak przy okazji (no dobra, jak biegnie Usain Bolt, albo akurat występują Polacy, to nie patrzę przy okazji, ale to są wyjątki!;P). No i właśnie jak sobie coś pisałam na laptopie, a było to w wakacje podczas Mistrzostw Europy w Zurychu, i zobaczyłam, że zaraz będą biec Nasi, to przerwałam pracę i skupiłam się na wyścigu na 800 metrów. Startowało w nim aż trzech Polaków, i chociaż to Adamowi Kszczotowi udało się zdobyć złoto, to mój ogromny podziw wzbudził młody zawodnik, Artur Kuciapski, który wygrał tam co prawda "zaledwie" srebrny medal, ale spójrzcie tylko, z jakiej pozycji on atakował! Pozostając daleko poza czołówką, do samego końca walczył i jego wysiłek został należycie nagrodzony. Wniosek jest następujący: nieważne jak daleko jesteś, nigdy się nie poddawaj, bo nie wiesz co dzieje się w głowach tych, którzy są przed Tobą i nie wiesz jak wiele możesz stracić, jeśli chociaż nie spróbujesz dać z siebie wszystkiego!


Justyna Kowalczyk - złoto w Soczi ze złamaną kością
źródło: flickr.com
Ostatnie zimowe igrzyska olimpijskie niosły ze sobą mnóstwo emocji, a oczy wszystkich kibiców podczas każdego z wyścigów były skierowane na naszą już-legendę biegów narciarskich, Justynę Kowalczyk. Sytuacja była dramatyczna ze względu na kontuzję, której Justyna nabawiła się przypadkowo jeszcze przed igrzyskami, czyli złamanie kości śródstopia. Najzwyczajniej w świecie, było mi dziewczyny żal, bo przecież wiadomo, że dla każdego sportowca, igrzyska to najważniejsza impreza, i to głównie do niej przygotowuje się przez cztery lata (a o istocie Igrzysk, możecie poczytać tutaj:). Dlatego też trzymałam za naszą biegaczkę kciuki dwa razy mocniej niż zazwyczaj. I byłam jeszcze bardziej pełna podziwu niż zazwyczaj dla woli walki i zawziętości naszej zawodniczki. Pomimo wszelkich trudności, które się spiętrzyły przed startem w biegu na 10 km, dała radę i po raz kolejny podarowała nam łzy radości i powód do dumy. A ten historyczny występ, możecie zobaczyć tutaj :)




Złoty medal mistrzostw świata i szaleństwo w Spodku!
Na koniec oczywiście nie mogło zabraknąć złotego medalu mistrzostw świata, którego nasi siatkarze wcale nie musieli z Polski przywozić ;). Ja co prawda oglądałam tę scenę z nieco innej perspektywy, a dokładnie było to kilka metrów wyżej (wrażenia opisane tutaj!). A to co się działo w tamtej chwili na dole, zobaczyłam dopiero w telewizji, bo po ostatnim punkcie panowała na trybunach taka euforia, że tak naprawdę, to ciężko powiedzieć co tak właściwie się działo ;D Dlatego warto zobaczyć to jeszcze raz i przypomnieć sobie jak to było :)



Czekamy na więcej!
Oczywiście, takich momentów mogłoby się tutaj znaleźć równie dobrze dwa razy więcej, bo polscy sportowcy ostatnio coraz lepiej radzą sobie na arenach międzynarodowych i coraz częściej dają nam powody do radości. Dlatego też, mam nadzieję, że jeśli po raz kolejny pojawi się tutaj tego typu wpis, to będę "zmuszona" pokazać Wam tych wspaniałych momentów co najmniej dwa razy tyle co dzisiaj!

Share:

niedziela, 2 listopada 2014

9 brutalnych życiowych prawd

Dzisiaj na blogu nie będzie fachowo, ale za to szczerze i trochę przemądrzalsko. Po krótkiej refleksji nad życiem doszłam ostatnio do pewnych wniosków, zupełnie oczywistych i nieskomplikowanych. I mimo, że są one właśnie takie proste, to często nie zdajemy sobie z nich sprawy albo umiejętnie udaje nam się ich nie zauważać. Chociaż w sumie nie wiadomo dlaczego, bo wydaje mi się, że zaakceptowanie pewnych rzeczy znacznie ułatwiłoby i uprzyjemniłoby nam naszą egzystencję na tym "ludzkim łez padole". Od razu uprzedzam, nie szykujcie się na żadne rewolucje, tylko może na małe przypomnienie :) Oto kilka brutalnie prawdziwych życiowych prawd, jakie udało mi się odkryć przez te 24 i pół roku życia.


źródło: morguefile.com

Ludzie dookoła są dobrzy.
Naprawdę! To nie jest tak, że w momencie kiedy przekraczasz rano próg swojego mieszkania żeby po raz kolejny stawić czoła całemu światu, to w drodze do celu musisz mijać stado wygłodniałych wilków, które w chwili nieuwagi rzucą się na Ciebie i pożrą Cię w całości. Oczywiście nie brakuje i takich złośliwców i skurczybyków, ale większość osób, które napotykasz na swojej drodze ma dobre intencje i jest ku Tobie przychylnie nastawiona. Założę się, że jeśli wypadną Ci z teczki kartki na środku chodnika, to znajdzie się tam ktoś, kto pomoże Ci je pozbierać. Jeśli zapytasz o drogę, większość osób najchętniej by Cię tam osobiście zaprowadziło. Gdy zabraknie w tramwaju kilku groszy na bilet, pierwsza z brzegu osoba sypnie jakimś drobniakiem, nie bój nic. I nie biorę tych wywodów z malutkiej głowy Kasi, ale z codziennych doświadczeń i obserwacji. Nauczmy się dostrzegać w obcych ludziach więcej pozytywów, a wtedy oni staną się jakoś tak mniej obcy i zdecydowanie bardziej przyjaźni ;)

Otrzymasz pomoc, ale najpierw musisz o nią poprosić.
Bo czasem to tak jest, że wydaje nam się jacy to nie jesteśmy biedni, bezradni i wszyscy mają nas w nosie - nikt się nami nie interesuje i nikt nam nie chce pomóc. Często sama łapię się na tego typu myśleniu i biadoleniu. Po chwili zastanowienia przychodzi jednak refleksja pod tytułem: a czy ja w ogóle prosiłam kogoś o pomoc? No nie. Nie oczekujmy od ludzi, że będą nam czytać w myślach i jak już poczytają to pobiegną nam tłumnie z pomocą. Owijanie w bawełnę też nie ułatwia sprawy. Jeśli istnieje jakiś problem/zadanie, z którym nie potrafimy sobie sami poradzić, to zwróćmy się z tym do kogoś zaufanego. Taka osoba nawet jeśli nie znajdzie dla nas rozwiązania, to sprzeda jakieś wskazówki albo podeśle nam kogoś bardziej obeznanego w temacie. Mi niestety z trudem przychodzi proszenie kogoś o pomoc, ale jeśli już się na to zdobędę, to nie pamiętam sytuacji, w której ktoś by mnie zupełnie zignorował albo odesłał do stu diabłów. Co dwie głowy to nie jedna i o tym to już wszyscy dobrze wiedzą :)

źródło: morguefile.com

Będziesz sprawny i wysportowany, jeśli wstaniesz z kanapy i poćwiczysz.
Sprawdzone na sobie wielokrotnie - za każdym razem działało. Lajkowanie miliona stron o fitnessie i zdrowym odżywianiu na Facebooku oraz czytanie długaśnych artykułów na specjalistycznych portalach nie sprawiły, że zadyszka po wejściu na drugie piętro bloku obróciła się w nicość. Tylko wiedza połączona z intensywną praktyką działa. Stosuję ponownie od dwóch tygodni, kiedy to udało mi się podnieść tyłek z kanapy i jak na razie działa. Ale jakby się coś zmieniło i samo czytanie zaczęło wystarczać, to natychmiast dam Wam znać, żebyście nie tracili niepotrzebnie energii na skomplikowane ćwiczenia ;)

Nauczysz się czegoś, jeśli otworzysz książkę.
Podczas studiów często wydawało mi się, że niektóre przedmioty są zupełnie nie do nauczenia, a jak już uda się jakoś zdać egzamin, to to będzie łut szczęścia albo cud. Hm. No i faktycznie, trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że "nie da się czegoś nauczyć", jeśli człowiek zabiera się za to na dwa dni przed egzaminem. Także ten, wszystko jest do zrobienia, wystarczy tylko odpowiednio wcześnie otworzyć książkę/notatki/cokolwiek i zacząć je czytać. Teraz bym tak robiła. Słowo daję ;)!

źródło: morguefile.com

Napiszesz pracę dyplomową, jeśli zaczniesz ją pisać.
No właśnie. W tym przypadku występuje podobna sytuacja do tej opisanej powyżej, z jedną różnicą: tutaj do przeczytania czegoś dochodzi jeszcze zebranie własnych myśli i przelanie ich na papier w taki sposób, żeby to wszystko miało sens i jakoś wyglądało. Niemniej jednak, jest to dosyć trudne. Ja osobiście miałam tak z pracą magisterską na jednych studiach, gdzie przez całe dwa lata wydawało mi się, że no nie da rady się za to zabrać i to jest w ogóle niemożliwe do napisania. Moje spojrzenie na wszystko uległo diametralnej zmianie na miesiąc przed oddaniem pracy, kiedy to zdałam sobie sprawę, że mój promotor wyjeżdża za miesiąc do USA już na zawsze. Wtedy okazało się, że się da! Naprawdę :) No, a teraz próbuję znów w to uwierzyć pisząc inną zaległą pracę dyplomową...

Kupisz sobie wymarzony rower/rzecz/cokolwiek, jeśli nie wydasz pieniędzy na kolejne piwo/fajki/kawę.
Każdy z nas ma w głowie jakąś rzecz, o której marzy, dzięki której mógłby rozwinąć nowe hobby albo jeszcze bardziej wkręcić się w stare; co zmieniłoby jego życie w mniejszym lub większym stopniu. Często niestety jest tak, że jest to rzecz kosztowna, na którą nas w obecnej chwili nie stać i nic nie wskazuje na to, że ta sytuacja w najbliższym czasie się zmieni. Nie jesteśmy jednak wobec tego całkiem bezradni. Ja nieraz się łapię na tym, że wydaje po kilka złotych na pierdoły, które tak naprawdę nie są mi do życia niezbędne, takie jak kolejna kawa na dworcu albo paczka czipsów. A jakby tak te drobniaki wrzucić do skarbonki zamiast bezmyślnie wyrzucać z portfela? Być może to zajmie trochę czasu, ale lepiej coś sobie kupić po dwóch latach oszczędzania aniżeli po dziesięciu lub wcale. Sprawdzone!

Udasz się w podróż, jeśli najpierw wyjdziesz z domu.
Dobra, powiem od razu, że żaden tam ze mnie wielki podróżnik. Znaczy się, mam w głowie wielkie plany i cele na przyszłość, ale jak na razie udawało mi się jeździć raczej po Polsce. A jeśli gdzieś dalej to albo dawno temu z rodzicami, albo były to wypady na chwilę (tak jak ten do Pragi opisany tutaj). Nie uważam też, żeby takie wyjazdy były jakieś gorsze i nie czuję się jak podróżnik drugiej kategorii. I jedno mogę powiedzieć na pewno: żaden wyjazd nie doszedł do skutku tylko dzięki wielkiemu planowaniu i samemu gadaniu. Za każdym razem trzeba było postawić jakiś krok za próg domu albo mieszkania. Nieraz wystarczyło po prostu pójść sprawdzić rozkład jazdy autobusów i wtedy bilet jakoś mimowolnie pchał się do kieszeni. Innym razem, trzeba było kliknąć kilka razy w różne przyciski w Internecie i mając bilet wysłany na maila, nogi już same pchały się do wyjścia i ruszenia w podróż. Tylko trzeba coś zrobić, a nie tylko gadać. No także ten, Kasia Kowol do dzieła, świat czeka ;)!


źródło: morguefile.com
Otrzymasz uśmiech, jeśli sam nim kogoś obdarujesz.
Pewnie nieraz zdarzyło się Wam obserwować ludzi na ulicach, i mieliście wrażenie, że wszyscy są jacyś smutni i naburmuszeni. I przez to jacyś tacy niesympatyczni. Ja też bardzo często obserwuję u siebie taką reakcję na skwaszone miny, które widzę rano w tramwaju, w południe w hipermarkecie i wieczorem jak wracają po całym dniu pracy do domów. Wtedy od razu przychodzi myśl, jacy ci wszyscy ludzie są smutni i niefajni. Ale nieraz też bywa tak, że trzeba się do tego człowieka w jakiejś sprawie zwrócić i wystarczy, że powie się to uprzejmie i z uśmiechem - wtedy zazwyczaj dostanie się w zamian to samo :) I wówczas okazuje się, że ci ludzie wcale nie tacy straszni jak ich malujemy i wystarczy odrobina życzliwości z naszej strony, żeby obudzić uśmiech i życzliwość w drugim człowieku.

Spełnisz marzenie, jeśli zaczniesz w jego kierunku dążyć.
Na koniec mojego mądrzenia będzie podniośle i patetycznie, niemniej jednak dość istotnie życiowo. Prawda jest taka, że każdy z nas ma jakieś marzenia większe lub mniejsze, które chce albo kiedyś w odległej przeszłości chciał wcielić w życie. Niektóre zdążyły zostać porzucone albo leżą gdzieś w kącie zakurzone. A czasem wcale nie trzeba wiele, żeby je nieco odkurzyć i być może zmienić coś w życiu na lepsze. Być może jedna strona zapisana w Wordzie przybliży kogoś do napisania własnej książki? A 10 minut przebieżki będzie początkiem wielkiego biegania i preludium do sukcesów w maratonach? Może warto o tym pomyśleć i coś zrobić, cokolwiek ;)

źródło: morguefile.com


Share:

poniedziałek, 27 października 2014

Przegląd imprez siatkarskich zorganizowanych w Polsce

W sobotę rano obudziła mnie wiadomość, że Polska zostanie organizatorem Mistrzostw Europy w Siatkówce Mężczyzn w 2017 roku. Mając jeszcze w głowie całkiem świeże wspomnienia z ostatnich Mistrzostw Świata, wyobraziłam sobie co się będzie działo w Polsce za kilka lat... Jestem pewna, że to będzie kolejna wspaniała, a może nawet jeszcze lepsza siatkarska impreza rozgrywana na naszych halach. Ta radosna wiadomość zainspirowała mnie do napisania dzisiejszej notki dotyczącej dużych międzynarodowych wydarzeń siatkarskich z udziałem reprezentacji narodowych różnych krajów, które do tej pory miały miejsce w naszym kraju.

Puchar Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn 1965
fot. Kasia Kowol
Puchar Świata w roku 1965 był pierwszą tego typu imprezą z udziałem najlepszych reprezentacji, i dodatkowo, pierwszym siatkarskim turniejem międzynarodowym zorganizowanym w Polsce. 39 meczów z udziałem 11 drużyn narodowych, rozgrywanych było na halach sportowych w Warszawie, Szczecinie, Łodzi i Mielcu. Wśród uczestników turnieju znalazły się takie zespoły jak: Japonia, ZSRR, Czechosłowacja, NRD, Rumunia, Węgry, Bułgaria, Jugosławia, Holandia, Francja i oczywiście Polska w roli gospodarza. W tym inauguracyjnym Pucharze Świata, nasza kadra pod wodzą trenera Zygmunta Krausa osiągnęła pierwszy sukces na arenie międzynarodowej - zdobyła srebrny medal, zostawiając za sobą Czechosłowację i dając się wyprzedzić trudnemu wówczas do pokonania, ZSRR. W składzie znaleźli się m.in. tacy zawodnicy, jak Edward Skorek czy Zdzisław Ambroziak, którzy najlepsze chwile w reprezentacji i pokonanie ZSRR mieli jeszcze przed sobą. Niemniej jednak, był to początek sukcesów Naszych w tej dyscyplinie sportu, a ta dobra passa (z drobnymi przerwami ;) trwa z resztą do dziś. Dodam tylko jeszcze, że od tamtej pory Puchar Świata jest rozgrywany regularnie co 4 lata (z kilkoma wyjątkami) i jest pierwszą okazją do zakwalifikowania się na Igrzyska Olimpijskie, które odbywają się rok po Pucharze.  




Mistrzostwa Europy w Piłce Siatkowej Kobiet 2009
Na kolejne tego typu wydarzenie na własnym podwórku (nie licząc dwóch finałów Ligi Światowej, o których mowa będzie później), polscy kibice musieli czekać aż do roku 2009 (jeśli coś pominęłam, to proszę, zwróćcie mi uwagę w komentarzu!), kiedy to CEV zdecydowało się przyznać Polsce turniej Mistrzostw Europy w siatkówce kobiet. Nasze siatkarki chciały wówczas powtórzyć wynik z 2003 i 2005 roku, kiedy to udało im się uzyskać tytuł mistrzyń Europy. Tym razem Polki wywalczyły "tylko" brąz, przegrywając ostatecznie z drużynami Holandii (srebro) i Włoch (złoto). Mecze odbywały się na halach w Łodzi (finały), Wrocławiu, Bydgoszczy i Katowicach, a Polki w składzie z m.in.: Anną Barańską, Mariolą Zenik, Izabelą Bełcik, Mileną Sadurek czy Eleonorą Dziękiewicz, grały pod wodzą trenerów Piotra Makowskiego i Jerzego Matlaka.Chociaż obecnie sukcesy seniorów przysłoniły nieco osiągnięcia siatkarek, to wszyscy mamy nadzieję, że już wkrótce siatkarki zaczną dorównywać kroku Panom i pokażą jeszcze na co je stać, bo historia pokazuje, ze stać je naprawdę na wiele.

fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl

Finały Ligi Światowej 2011
Ta impreza siatkarska zapadała mi mocno w pamięć, dlatego, że był to nasz pierwszy wyjazd na mecze siatkówki dalej niż do Katowic. Od tego właśnie wszystko się zaczęło i potem co roku jeździłyśmy już za naszymi siatkarzami na Memoriał Wagnera do różnych miast. Ale do rzeczy. 2011 był rokiem, w którym reprezentację po Danielu Castellanim objął Włoch, Andrea Anastasi (tak, ten od śpiewania w ostatnim poście ;)), więc oczekiwania były spore, a niepewność jeszcze większa. Jak się jednak okazało, niepewność była zupełnie nieuzasadniona, bo sympatyczny Włoch wygrał z naszymi siatkarzami pierwszy w historii medal dla Polski w tym turnieju, medal w kolorze brązu. Turniej odbywał się w Ergo Arenie, nowiutkiej wówczas hali, położonej na granicy Gdańska i Sopotu. Złoto wywalczyła wtedy reprezentacja Rosji, srebro padło łupem Brazylii, a w mojej głowie pozostały niezapomniane chwile (prawda Aga Nowak?;P). Dodam jeszcze, że turnieje finałowe LŚ rozgrywane były w Polsce jeszcze w roku 2001 i 2007, ale nie były one tak szczęśliwe dla naszej drużyny jak ten z 2011 ;)

fot. Kasia Kowol

Mistrzostwa Świata w Siatkówce Plażowej 2013
Kiedy myślę o siatkówce plażowej w Polsce, to pierwsze skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy to Stare Jabłonki! Siatkarze i siatkarki plażowi goszczą tam regularnie, ale trzeba przyznać, że Mistrzostwa Świata były imprezą wyjątkową. Była to już 9 edycja tej imprezy, organizowana po raz pierwszy na naszej ziemi... i nie tylko! Ciekawostką tej imprezy jest fakt, że z tej okazji zbudowano specjalne boisko na wodzie, a dokładnie na jeziorze Szeląg Mały. Boisko zostało umiejscowione 80 metrów od brzegu jeziora, co dawało kibicom możliwość oglądania widowiska albo właśnie stamtąd, albo z kajaków lub pontonów. Trzeba przyznać, że pomysł bardzo oryginalny i strasznie żałuję, że nie mogłam tego zobaczyć na własne oczy. Mimo, że Polska nie zdobyła w tym turnieju żadnego trofeum, to zabawa była przednia :) Poniżej filmik akurat niez tych Mistrzostw, ale z innego turnieju w Starych Jabłonkach, który pokazuje, że tam zabawa zawsze jest przednia, a zawodnicy to fajne chłopaki z dystansem do siebie ;)


Mistrzostwa Europy w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2013
Te Mistrzostwa były organizowane wspólnie przez Polskę i Danię. Tym razem stolicą siatkówki stało się Trójmiasto - mecze rozgrywane były u nas na halach w Gdyni oraz w już wyżej wspomnianej Ergo Arenie. Tak wyszło, że akurat byłyśmy wtedy z przyjaciółkami nad morzem, ale nie miałyśmy biletów na mecze, dlatego oglądałyśmy je na rynku w Gdańsku (gdzie nieziemsko zmarzłyśmy!) albo w jakichś knajpach . Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że wtedy nie było czuć w mieście atmosfery Mistrzostw... Nie wiem co poszło nie tak, czy zawiodła promocja imprezy, czy jej rangę umniejszał fakt, że najważniejsze mecze miały odbyć się w Danii, czy też to, że Polakom nie poszło wtedy najlepiej... Nieistotna jest przyczyna, prawda jest taka, że w moim odczuciu to nie były wymarzone Mistrzostwa na miarę naszych możliwości organizacyjnych... Ale za to rok później....

fot. Kasia Kowol albo Aga Nowak ;)

Mistrzostwa Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2014!!!
I o tej imprezie nie trzeba chyba nikomu przypominać, a jakby ktoś jeszcze chciał wrócić do emocji, które towarzyszyły temu turniejowi, to zachęcam do przypomnienia sobie wpisów z tego okresu:

Trzy do zera na Stadionie Narodowym, czyli otwarcie siatkarskich Mistrzostw Świata 2014
Co w Mundialu piszczy - ciekawostki z siatkarskich Mistrzostw Świata 2014 i okolic
Jak się miewają siatkarze przed trzecią fazą Mistrzostw Świata?
Mówi o tym już świat cały, w Katowicach półfinały!
Kto wygrał Mistrzostwa Świata? Polska! Kto?? Polska!! Kto??? Polska Polska Polska!!!

Oj tak, działo się działo....

I dziać się jeszcze z pewnością będzie!
Najpierw podczas Mistrzostw Europy w roku 2017, a potem może i też w 2022, ponieważ władze PZPS podszeptują coś o organizacji kobiecego mundialu. Trzymamy kciuki żeby się udało, bo Polska jest mistrzem w organizacji siatkarskich imprez :) Naprawdę dajemy radę i oby tak dalej! 

Share:

czwartek, 23 października 2014

Leki bez recepty na chandrę i zniechęcenie

Drogi Czytelniku! Tak się składa, że mamy październik, czyli jesień, a wiadomo co bardzo często za tym idzie. Gdy są dni pięknie i słoneczne, wtedy każdemu się chce coś robić; wyjść na spacer, wystawić twarz do słońca, przebiec się po parku albo wyskoczyć na herbatkę z przyjaciółmi. W taki dzień to można nawet dłużej popracować albo poświęcić kilka chwil na naukę języka obcego, tudzież przyswoić trochę wiedzy potrzebnej na uczelni czy w pracy. A potem przychodzi inny dzień, pogoda się psuje i już nie jest tak różowo. Deszcz pada, jest zimno, i w zasadzie to się już nie chce. Po co umawiałem się na to piwo? Na co mi ten kurs szybkiego czytania? I cały szereg różnych pytań i wątpliwości. I co wówczas? Ano, trzeba jakoś temu zaradzić :)


źródło: morguefile.com

Chwile kryzysu dopadają nas nieraz niespodziewanie i mogą dotyczyć najróżniejszych sfer naszego życia. Czy to studia, czy praca albo jakiś projekt - czasem tak po prostu bywa, że się nie chce. Istnieją różne sposoby na tę chandrę i zniechęcenie. Jedni preferują wysiłek fizyczny, który zapewnia solidną porcję endorfin; drudzy wskakują pod koc i załączają jakąś komedię romantyczną; a jeszcze inni kupują ogromne ciacho w kawiarni i świat nagle staje się piękniejszy. Jednak co zrobić gdy to wszystko już się znudziło i nie pomaga, albo sytuacja wymaga natychmiastowej reakcji i szybkiej mobilizacji? W moim przypadku, w takiej nagłej sytuacji przychodzi z pomocą Youtube z króciutkimi filmikami, które albo mnie śmieszą, albo podnoszą na duchu, albo najzwyczajniej w świecie nie mają sensu i to jest ich największa zaleta. Poznajcie moje lekarstwa na chandrę, dostępne od zaraz i bez recepty ;)    

Polski przepis na sukces wyśpiewany po włosku
i to nie przez byle kogo, bo w głównej roli występuje tutaj wielka postać nie tylko dla polskiej, ale dla światowej siatkówki, czyli Andrea Anastasi! Na ten filmik trafiłam całkiem niedawno i od tej pory już kilka razy zdążył mi się przydać. Kiedy? Szczególnie w chwilach, gdy próbowałam się zabrać za coś konkretnego związanego z zaplanowaną karierą zawodową albo ruszyć do przodu z jakimś pomysłem. Pomagał szczególnie wtedy, gdy po czasie marzeń i układania wszystkiego w głowie, nagle rzeczywistość , jakieś niepowodzenia i trudności, albo ktoś inny sprowadzał mnie brutalnie na ziemię, i zabierał wszelką nadzieję i sens robienia czegokolwiek. Bardzo polecam szczególnie w takich chwilach! Nie patrzmy na innych, idźmy do przodu i .... róbmy swoje! ;) Poniżej ten oto sympatyczny trener, a filmik znajduje się pod tym linkiem :)

źródło: en.wikipedia.org


"Na pewno będzie źle!"

Piosenkę Żywiołów "Dołuj się" podesłała mi przyjaciółka jakieś kilka lat temu, kiedy byłam w trakcie sesji na dwóch kierunkach studiów, totalnie spanikowałam i ogólnie dopadł mnie jakiś marazm. Nie ukrywajmy, że czasem przychodzi taki dzień, że rano wyleje się herbata prosto na klawiaturę, w swetrze zrobi się ogromna dziura, a na koniec jeszcze ucieknie nam tramwaj. I jak tu wtedy myśleć, że to będzie dobry dzień? Ja w takiej sytuacji niestety często zaczynam mocno przesadzać i widzę całe swoje obecne i przyszłe jestestwo w najczarniejszych barwach. Ta piosenka za to skutecznie ściąga na ziemię w pozytywnym tego słowa znaczeniu, na tyle, że nagle przychodzi refleksja "dobra, stara przesadzasz" i myślenie wskakuje na troszkę inny tor. Zdecydowanie polecam!



Orlando Bloom is taking the Hobbits to Isengard!
Wszyscy znają "Władcę Pierścieni" i Tolkiena, nawet jeśli samej książki nigdy nie czytali i nie potrafią rozwinąć skrótu "J.R.R." przed nazwiskiem autora. Większość osób widziała też zapewne produkcję Petera Jacksona, bo to przecież klasyk, na który trzeba pójść do kina albo obejrzeć w domu. Większa część z tej większości pamięta też zapewne scenę, w której Legolas krzyczy, że Orkowie porwali Hobbitów i lecą z nimi na łeb na szyję do siedziby Sarumana, Isengardu. Niestety, Internety są bezlitosne i widzowie dość szybko podchwycili temat, a zaraz potem stworzyli już też raczej popularną przeróbkę tej sceny, którą możecie obejrzeć tutaj:) (tylko bez przesady nie całe, bo nigdy nie doczytacie tego wpisu!) I w tym momencie przechodzimy do sedna sprawy. Podczas kręcenia "Hobbita", ekipa postanowiła zrobić sobie przerwę i... nagrać przeróbkę przeróbki z Orlando Bloomem w roli głównej ;) Szczerze powiedziawszy, do tej pory nie wiedziałam, że jest on takim wesołym i wyluzowanym facetem ze sporą dawką dystansu do siebie, ale po tym nagraniu zdecydowanie podskoczył w rankingu moich ulubionych aktorów. A filmik przydawał mi się szczególnie podczas pisania pracy magisterskiej - własnie o adaptacji "Władcy Pierścieni" - kiedy już na prawdę miałam dość i chciałam to rzucić w kąt. Nawet jeśli nie piszecie pracy, to i tak warto zerknąć na tę "mini-produkcję" ;)



"Wiesz co się robi jak życie dołuje?"

Na to pytanie odpowie Wam radosna rybka Dora, bohaterka dobrze wszystkim znanej bajki "Gdzie jest Nemo?". Ta piosenka rozbrzmiewa mi w głowie, kiedy coś nie wyjdzie i faktycznie nie da się już nic z tym zrobić, a siedzenie i biadolenie nad rozlanym mlekiem nic w tej sytuacji nie pomoże. Tak więc, krótko i na temat:



"Silly stuff. It matters."
Ten filmik z kolei, należy do tych, które nie mają większego sensu, ale to właśnie jest ich największą zaletą. Reklamę firmy Three przesłała mi Kasia z Babeczek i trzeba przyznać, że przeuroczy kuc szetlandzki, który gra w niej główną rolę, urzekł nas od samego początku i urzeka aż po dziś dzień, bo często lubimy do tego nagrania wracać. Do dziś nie mam pojęcia, czym zajmuje się ta firma ani co kryje się za tą reklamą, ale to nieistotne. "Silly sutff. It matters". Życie jest pełne abstrakcji, to czemu kuc szetlandzki nie może tańczyć na plaży? ;)


Harlem Shake Skry Bełchatów
Nie byłabym sobą, gdybym jeszcze na koniec tego wpisu nie zapodała czegoś siatkarskiego ;) Wszyscy pewnie pamiętają modę na piosenkę "Harlem Shake" i setki tysięcy przeróbek, które rozprzestrzeniały się w Internecie niemal z prędkością światła. Jedne były lepsze, drugie gorsze, ale moje serce skradła tylko jedna z nich. Było to, jak widać, dość spontaniczne nagranie kilku zawodników Skry Bełchatów i obecnych Mistrzów Świata, które wówczas rozbawiło mnie do łez (i przed chwilą też, bo dawno tego filmiku nie oglądałam). W rolach głównych występują: w czerwonej kurtce Michał Winiarski, w szarej czapce Karol Kłos, w kapturze Aleks Atanasijević, a z samochodu wystaje noga najprawdopodobniej Mariusza Wlazłego :) Watch and enjoy!




To jest właśnie część takich moich własnych pocieszaczy, do których lubię sobie czasem wrócić, szczególnie w takie jesienne pochmurne dni jak dzisiejszy. Oczywiście wpis ten można śmiało potraktować z przymrużeniem oka, a leki w nim opisane zażywać bez recepty, a co więcej, także bez wcześniejszego zapoznawania się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź konsultacji z lekarzem lub farmaceutą ;)

Share: