sobota, 15 listopada 2014

Na ciasto idę w Trójmiasto*

Dawno na blogu nie było wątków turystycznych, a że w tym tygodniu mieliśmy prawdopodobnie ostatnie tak ciepłe dni tego roku kalendarzowego, to jest to idealny moment na wpis z pożegnaniem ciepłej jesieni. Dzisiaj Prozaiczny zoomuje Trójmiasto, i po raz kolejny przez lekko prywatne szkiełko.

Trójmiasto jest mi bliskie, ponieważ mam tam rodzinę i do Gdyni jeździliśmy odkąd pamiętam. Z tamtych czasów zostały mi wspomnienia z odwiedzin u różnych cioć i wujków i długie spacery z nimi. Ponadto, głęboko w pamięć zapadła mi jazda na hulajnodze na plażę (bo naprawdę był to kawał drogi) i spotkanie Harrym Potterem, bo to właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę na półce w pokoju u kuzynki, wzięłam ją do ręki, otwarłam i zaczęłam czytać (uwierzcie mi, nigdy wcześniej ani później nie miałam tak spalonych pleców po opalaniu się na plaży :D). I takie to były pierwsze przygody nad morzem...


fot. Kasia Kowol albo Aga Nowak ;)

Później Trójmiasto zaczęło się dla mnie powiększać. Na studiach pojawiła się okazja na wyjazd do Gdańska na finały Ligi Światowej, z której ciężko było nie skorzystać. Wtedy też siedziało się w knajpce na plaży do późnego wieczora; plaży, którą najpierw trzeba było znaleźć ("ej, dlaczego to morze nie jest w centrum??":D). Były też spacery po porcie w Gdańsku oraz urokliwe gdańskie molo, no i starówka! Nie obyło się również bez przygód - chwila nieuwagi i Kasia leży na asfalcie, a nad ranem ma kolano wielkości dyni.... Natomiast jeśli chodzi o aspekt kulinarny, to pamiętam, że jadłam tam jedną z najlepszych ryb w swoim życiu. I oczywiście emocje sportowe - pierwszy Memoriał Wagnera tak daleko od domu, który zapoczątkował tradycję corocznych wyjazdów (o idei Memoriału można poczytać tu); i brązowy medal Polaków. W trzech słowach: naprawdę się działo.

fot. Kasia Kowol

Trójmiasto to dla mnie też pierwsza w życiu samotna trzydniowa podróż. Wymyśliło mi się zobaczyć jak wyglądają egzaminy na translatorykę, jeszcze rok przed tym zanim zamierzałam zdawać na Uniwersytet Gdański (do czego ostatecznie nie doszło), i pojechałam tam sama samiuteńka! Mimo, że były to zaledwie 3 dni, to udało mi się nocować w dwóch różnych miejscach. Do pierwszego z nich jechałam tramwajem tak długo, że myślałam iż zaraz wysiądę na swoim wrocławskim przystanku... Przekonałam się, że egzaminy wyglądają jak letnia sesja egzaminacyjna na licencjacie razy trzy i zajęłam się turystyczną częścią wyjazdu. Będę zawsze pamiętać to beztroskie włóczenie się po uliczkach Gdańska zupełnie bez celu, ale za to z wielką przyjemnością; a także spontaniczną wycieczkę na plażę do Sopotu o godz. 20, a potem siedzenie tam i patrzenie w morze zamiast na zegarek. Wtedy też zdarzyło mi się pójść spać o 21 (tak to jest jak się nie ma z kim gadać w pokoju, a telefon parzy w rękę od ciągłych rozmów), i otworzyć oczy z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do zniszczonego akademika Polibudy. Na koniec jeszcze przesympatyczna wizyta u cioci, a potem siedzenie przez 3 godziny na pustej słonecznej plaży w Gdyni i patrzenie na spokojnie fale i błąkające się tu i ówdzie meduzy. A potem już miałam dość tej samotności i bardzo cieszyłam się z powrotu do Wrocławia :)

fot. Kasia Kowol


Natomiast rok temu, dla zupełnego kontrastu, byłyśmy nad morzem aż w 6 osób i było na pewno 6 razy weselej niż poprzednio. Były mecze Mistrzostw Europy siatkówki - jeden z nich oglądany na rynku, gdzie zmarzłyśmy jak nieziemskie stworzenia. Była wycieczka do ZOO, które myślałam, że nie pojawi się na horyzoncie już nigdy (tak, zróbmy sobie spacer, to wcale niedaleko! -.- :D); ale jak już tam dotarłyśmy, to miałyśmy mnóstwo radochy i frajdy, a zmęczenie zniknęło. Nie zapomnę też spaceru po plaży w słoneczny dzień, chociaż miało lać jak z cebra; oraz irracjonalnego śmiechu z pana Dresa, który miał monofoniczny dzwonek na przyjście SMSa z melodią "go go power rangers". No i super krzywe ławki Radia Zet, oraz dyplom za wejście na latarnię w Sopocie. A na koniec, wybranie najpóźniejszego z możliwych pociągów powrotnych, co zakończyło się chodzeniem po galerii dla zabicia czasu i energii, a potem rzeczywiście śmiertelnym zmęczeniem...


fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl


Takie jest moje Trójmiasto :) Jedyna rzecz jakiej jeszcze brakuje mi w tej mozaice, jest obraz z okresu zimowego. Pochodziłabym po plaży gdy leży tam śnieg i pewnie wieje jeszcze mocniej i zimniej niż kiedykolwiek miałam okazję tego doświadczyć. To co Kasia Kwiecień, kiedy jedziemy ;)? Ktoś jeszcze chętny?

*tytuł po prostu się rymował, ale też Trójmiasto jest jak ciastko - zawsze dobre ;)  


Share:

2 komentarze: