sobota, 11 kwietnia 2015

Nie wiem.

Po pierwsze, chciałam powiedzieć Wszystkim głośne, radosne (takie wiecie, z otwartymi ramionami) "dzień dobry!", jako że strasznie długo mnie tutaj nie było... Wstyd się przyznać, ale ostatnio różnorakie obowiązki pochłonęły mnie bez reszty, a pisanie bloga musiało zostać zastąpione pisaniem pracy licencjackiej. Tak, ja też nie jestem z tego powodu zachwycona, ale jakoś musimy to wszyscy przeżyć. Potem wrócę z podwójną siłą, obiecuję :). Tymczasem chciałam się czymś podzielić. A konkretnie to swoją niewiedzą. No po prostu nie wiem. I kropka.

Bo teraz to jest tak, że każdy człowiek, który jest dojrzały i ma perspektywy na rozwój, musi mieć plan. Plan dalekosiężny, plan szczegółowy, plan małych kroków i wielkich celów. Plan rozwoju kariery, plan treningowy, plan na wakacje, plan posiłków, plan dnia. Trzy kalendarze na różne okazje i do różnych torebek, ze dwa na ścianie i jeszcze w telefonie. Wszystko musi być pięknie rozpisane i wiadome, bo przecież nic nie może nas zaskoczyć, a jak już, to tak nie za bardzo, żeby nie wypaść z rytmu. Niedługo będziemy sobie robić plan planu. Albo plan planu planu.. planu planu. No.


morguefile.com


A ja sobie nie wiem
Może dlatego, że dookoła otacza mnie ze wszystkich stron presja planowania, które "jest jedynym pewnym wyznacznikiem jakiegokolwiek życiowego sukcesu", zdarza mi się coraz częściej czuć dyskomfort z tego powodu, że mi z tym planowaniem tak nie do końca jest po drodze. Owszem, lubię się pozastanawiać i pomarzyć o tym, co może wydarzyć się w przyszłości, ale jeśli przychodzi do rozpisania na poszczególne kroki działań prowadzących do osiągnięcia danego celu, to nagle okazuje się, że mam dwie lewe ręce i zupełnie nie potrafię albo nie chcę tego robić. Po prostu wówczas całe to marzenie zostaje odarte ze swojej atrakcyjności i uroku, a konieczność przestrzegania po kolei jakichś kroków, sprawia, że w głowie budzi się alarm w postaci wielkiego czerwonego napisu o treści "PRZYMUS" i wtedy to już zupełnie nie chcę mi się nic w tym kierunku robić. I tak plany dalekosiężne i jakiekolwiek inne palą na panewce, zanim jeszcze cokolwiek zacznie się dziać. Nie wiem czy to normalne i też tak może macie? I czy koniecznie z takim podejściem grozi mi brak rozwoju i perspektyw i w ogóle czegokolwiek na przyszłość?

Kiedyś wiedziałam
Rzeczywiście były takie czasy, że naprawdę wiedziałam, jak będzie wyglądać moja przyszłość i to ze szczegółami. Zgodnie z tą wizją, powinnam teraz z resztą być absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna i pracować w jakiejś lokalnej gazecie, możliwe że sportowej, tudzież w portalu siatkarskim. Prywatnie moje życie teoretyczne też już powinno być poukładane i ustabilizowane. Tymczasem, skończyłam na filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim (chociaż na dziennikarstwo też znalazł się czas), a o stabilizacji nic mi nie wiadomo. Po studiach, byłam pewna, że ostatnie co zrobię, to wrócę do swojego rodzinnego Oświęcimia, bo chociaż kocham to miasto, to perspektyw na rozwój medialny tutaj nie widziałam. Tymczasem, okazało się, że powstaje w moim mieście lokalne radio i trach! Częściowo wróciłam i zobaczymy co będzie dalej. Także tyle z mojego planowania.

morguefile.com

Najlepszych rzeczy w życiu nie można zaplanować
Jest jeszcze jeden czynnik sprawiający, że nijak nie po drodze jest mi z planowaniem. A mianowicie to, że większość najfajniejszych i najciekawszych chwil w moim życiu wydarza się bez jakiegokolwiek planowania. Papiery do Wrocławia złożyłam, bo spodobało mi się zdjęcie głównego gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Tak. Weszłam na ich stronę internetową, zobaczyłam to zdjęcie, w głowie pojawiła się myśl: "okej, ładnie tam mają. W sumie to można wysłać papiery, no ewentualnie, jak nie dostanę się do Katowic (tak, po UJ-ocie, pojawiła się koncepcja na Katowice), to sobie tam pójdę. Poza tym, trzeba w jakieś miejsce jeszcze startować, bo a nuż się gdzie indziej nie powiedzie." No i masz, jedna myśl i z takiej myśli powstała 5-cio letnia przygoda i mnóstwo ludzi w moim życiu, bez których nawet nie chcę myśleć, jak by ono wyglądało. Tak samo było z zakupem biletów na finał Mistrzostw Świata. Telefon do przyjaciółki z pytaniem: "to co Aga, bierzemy te bilety na finał? Nikt nie chce, bo pewnie Polska nie zagra, ale na Brazylię i Rosję też fajnie będzie popatrzeć." No i bach, złoto Polaków, a my na trybunach :). I takie przykłady można mnożyć. Najlepsze wyjazdy, najciekawsze spotkania, koncerty i masa innych spraw, które mi się w życiu przytrafiły, nie były przeze mnie planowane. Ba, nawet nie były przeze mnie pomyślane w przeszłości, a jednak się wydarzyły! 

takie tam, z mistrzami świata ;P

Co nieco jednak wiem
To nie jest też tak, że żyję w kompletnym chaosie bez jakiegokolwiek pomysłu na przyszłość, bo tak się nie da. Ogólnie rzec biorąc, wiem w którym mniej więcej kierunku chcę iść w życiu, co robić i jakimi ludźmi się otaczać. Wiem, że gdzieś tam drzemie we mnie żyłka dziennikarska i pewnie będę próbowała coś działać dalej w tym kierunku. Wiem też, że kocham się uczyć języka włoskiego, co robię od ponad pół roku i na pewno ten wybór będę nadal kontynuować, bo obecnie daje mi to 100% radości, rozwoju i inspiracji. I tyle w zasadzie wiem. Cała reszta to luźne przemyślenia i cała masa pomysłów na życie, które spadają mi z nieba w ilości nieprzebranej (najbliższe mi osoby wiedzą, że co tydzień mam nowy pomysł na życie, i traktują to wszystko z ogromną wyrozumiałością, za co z tego miejsca Wam dziękuję ;D;)). Niemniej jednak, nawet tego co wiem nie biorę za pewnik. Kto wie, czy za rok nie stwierdzę, że dziennikarstwo to jednak zawód nie dla mnie i tak właściwie, to wolałabym wypasać owce i produkować oscypek w Tatrach? Albo w ogóle gdzieś w Nowej Zelandii*. Najpiękniejsze właśnie jest to, że nikt tego nie wie, łącznie ze mną - a w zasadzie to ze mną na czele. Mam jednak ogromną nadzieję, że czegokolwiek bym nie wybrała, to zrobię to z przekonaniem, że właśnie to jest moim powołaniem i przynosi szczęście zarówno mi jak i całemu najbliższemu otoczeniu :). A jak przyjdzie taki czas i taka potrzeba, to ufam, że będę mieć odwagę żeby swoją poprzednią decyzję zmienić. Bo życie, to ciągłe zmiany. I tego też na pewno nie wiem, ale tak mi się przynajmniej wydaje :).

PS. Nie wiem do jakiej kategorii można przypasować tę notkę i czy ona jakkolwiek wpłynie refleksyjnie, rozrywkowo lub pouczająco na Czytelników - no, w sensie, czy będziecie mieli z niej jakikolwiek pożytek. Potrzebowałam się wygadać i poukładać co nieco w głowie i to mi pomogło :) A tym, którzy dobrnęli do końca, pięknie dziękuję :).

morguefile.com

* no co, w Nowej Zelandii też by pewnie chcieli pojeść oscypka, a póki co, to chyba nie mogą..


Share: