niedziela, 28 września 2014

Ja czytam, ty czytasz, on i ona czyta, oni czytają!

Ostatnio w Internetach zapanowała moda na tzw. "łańcuszki" różnego rodzaju. Chociaż z reguły nie jestem zwolenniczką tego typu pomysłów, to jeden z nich mi się akurat podoba. Chodzi o akcję z wymienianiem się tytułami książek, które są arcyważne w naszym życiu. Do tej zabawy nominowała mnie Kasia z Babeczek, za co bardzo jej dziękuję :) Pomyślałam sobie, że jest to dobry temat na wpis na blogu, i dlatego zamiast klasycznej odpowiedzi na Facebooku, nieco rozszerzoną odpowiedź na nominację prezentuję Wam poniżej. 

1. "Władca Pierścieni" J.R.R. Tolkien



źródło: fabrykastylow.pl
Ta książka, mimo, że tak przeze mnie ukochana, ostatnio mocno dała mi się we znaki... A to wszystko z powodu czerwcowego maratonu pisania pracy magisterskiej, która właśnie dotyczyła dzieła Tolkiena ;) Dobra, żarty żartami, ale "Władca Pierścieni" zawsze będzie mi bliski i prawdopodobnie za każdym razem będę go czytać z takimi samymi emocjami i zainteresowaniem. Pamiętam, że na Tolkiena trafiłam przypadkowo jeszcze w gimnazjum i po pierwszym rozdziale pomyślałam "co za nuda", po czym odłożyłam książkę na półkę. Potem, w ferie zimowe, pojechałam na narty i tam złapałam przeziębnie, w związku z czym, musiałam jeden dzień posiedzieć w domu i się kurować, podczas gdy cała reszta bardzo dobrze bawiła się na stoku. Zostało mi łóżko, ciepła herbata i ... ten nieszczęsny "Władca Pierścieni". Co było robić, wzięłam książkę do ręki i zaczęłam czytać. I jak przebrnęłam już przez te pierwsze rozdziały to dalej nie mogłam się od książki oderwać. I mogę chyba śmiało powiedzieć, ze do tej pory jest ona moim życiowym numerem 1 :) 

2. "Harry Potter i Więzień Azkabanu" J. K. Rowling

Niemal tak samo jak "Władca Pierścieni" pochłonęła mnie seria "Harry'ego Pottera" (tak, jestem fanką fantasy ^^). Aczkolwiek, muszę przyznać, że tak jak pierwsze trzy części zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, to 4 i 5 jakoś mnie nie porwały. Dopiero w ostatniej przypomniałam sobie dlaczego seria tak bardzo wciągnęła mnie na początku. Mimo wszystko, moją ulubioną częścią jest ta trzecia, czyli "Harry Potter i Więzień Azkabanu", a to ze względu na tego właśnie więźnia, ojca chrzestnego głównego bohatera, Syriusza Blacka. Świetnie wykreowany, arcyciekawy charakter, zdecydowanie jeden z moich ulubionych w całej literaturze - od początku nielubiany drań, który okazuje się być porządnym człowiekiem. Nie pamiętam czy płakałam po śmierci jakiegokolwiek z bohaterów książek tak jak po śmierci Syriusza. Pssst, od początku domyślałam się, że to równy gość ;)

fot. Kasia Kowol

3. "Alchemik" Paulo Coelho

Tak, tego autora nikomu przedstawiać nie trzeba, wszyscy znają też memy z udziałem jego postaci, opatrzone wyjątkowo bezsensownymi tekstami (tak, mnie też one bawią :D). I rzeczywiście, uważam, że wiele cytatów z książek Coelho jest przesadnie patetycznych i filozoficznych, ale wśród nich są też takie, które w jakiś sposób trafiają do człowieka. Mi osobiście w pamięć zapadła jedna z jego pierwszych książek, "Alchemik", którego czytałam dość długo, i który dość znacznie przyczynił się do podjęcia pewnej decyzji w moim życiu. Na pewno do tej książki jeszcze wrócę, jak będę potrzebowała się zastanowić nad obranym w swoim żywocie kierunkiem.

4. "Igrzyska Śmierci" Suzzanne Collins

Początkowo nie byłam przekonana do tej serii, może dlatego, że pierwszą część musiałam przeczytać na zajęcia na studia. Niemniej jednak, fabuła po pewnym czasie bardzo mnie wciągnęła. Collins mówi o rzeczach ważnych w sposób przystępny zarówno dla młodzieży, do której adresowane są jej książki, jak i dla dorosłych. Polecam nawet tym, którzy są sceptycznie nastawieni do tego typu literatury. Nie będzie tu magii i smoków, ale będzie kilka ważnych spraw do przedyskutowania i istotnych dla współczesnego człowieka refleksji. 

5. "Wszystko za życie" Jon Krakauer

źródło: babelio.com
Ten tytuł prawdopodobnie wszystkim jest znany raczej ze świata filmu, i to dodatkowo w angielskiej wersji, jaką jest "Into the Wild". Scenariusz filmu i fabuła książki to historia prawdziwa, opowiadająca o Chrisie, absolwencie prawa, który postanowił rzucić wszystko, odciąć się zupełnie od cywilizacji i wyruszyć w samotną podróż na Alaskę. Więcej nie powiem, bo kto nie widział, temu nie będę spoilerować. A że mam w zwyczaju po obejrzeniu dobrego filmu sięgnąć po książkę, to i w tym wypadku tak było. I książka zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie. Co prawda, nieco ciężko jest się po niej pozbierać, ale pozwala uświadomić sobie, co tak naprawdę jest w życiu dla nas ważne. To trzeba przeczytać (albo przynajmniej zobaczyć).

6. "Bóg nigdy nie mruga" Regina Brett
Tę książkę kupiłam jako prezent na Dzień Matki dla mojej mamy. Po pierwszych rozdziałach - a w zasadzie felietonach, ponieważ jest to zbiór publikacji, które autorka pisała dla jednej z amerykańskich gazet - uznałam, że ta książka również mi bardzo się podoba. Brett pisze o rzeczach ważnych w życiu każdego człowieka; daje nadzieje na to, że z każdej nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji można wyjść; motywuje do działania i wprowadza spokój i porządek w pewne sfery naszego istnienia. Dobra lektura na jesienne, nieraz zimne i szare wieczory ;)

7. "Swoje wiem i piszę" Zdzisław Ambroziak


fot. Kasia Kowol
Chociaż Zdzisława Ambroziaka znałam już od dawien dawna - dla tych co nie wiedzą, to jeden z wielkich polskich siatkarzy, oraz znakomity komentator sportowy słynący z nietuzinkowych ripost i komentarzy - to na książkę trafiłam dopiero podczas pisania pracy licencjackiej na studiach dziennikarskich. Jako że moja praca dotyczy felietonu w dziennikarstwie sportowym, to już łatwo możecie się domyśleć, że jest to zbiór felietonów Ambroziaka, które przez 10 lat pisał do "Gazety Wyborczej". Dodam, że pisał on nie tylko o siatkówce, ale o różnych dyscyplinach i ogólnie o sytuacji w polskim i światowym sporcie. Podsumowując krótko, ten zbiór to wiedza i prywatne opinie autora zaprezentowane w bardzo ciekawy sposób. Lektura jak znalazł dla wszystkich sympatyków sportu!

8. "Ostatni wykład" Randy Pausch
Nie pamiętam już od kogo usłyszałam o Randym, ale wiem, że w tym przypadku początkowo trafiłam na materiał wideo. Autor - wykładowca, był profesorem na uniwersytecie w Pittsburghu, który nagle dowiedział się, że choruje na raka trzustki i zostało mu już bardzo niewiele czasu do wykorzystania tutaj na Ziemi. Tak, wiem, brzmi to bardzo smutno, ale sam wykład oraz powstała na jego podstawie książka, jest jedną z najbardziej inspirujących i motywujących do działania publikacji, jakie do tej pory czytałam. Randy ten ostatni wykład stworzył głównie z myślą o swoich dzieciach, ale jego pomysł spodobał się ludziom na całym świecie. Wiecie dlaczego warto spełniać swoje marzenia z dzieciństwa? Jeśli chcecie się dowiedzieć co miał do powiedzenia na ten temat profesor Pausch to zajrzyjcie do tej lektury lub po prostu odpalcie Youtube'a, o tutaj :)  
fot. Kasia Kowol


9. "Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba" Fannie Flag
Bardzo lekka, ciepła i zabawna książka, w sam raz jeśli chcecie nieco odetchnąć od intensywnego myślenia i codziennych problemów. Historia zaczyna się od wypadku pewnej babci, która postanowiła wyjść na drzewo i zerwać kilka fig, i nieszczęśliwie frunie w dół z drabiny. Brzmi niezawesoło, ale jak siegniecie po tę książkę, to przekonacie się, ile uśmiechu na waszych ustach mogą wywołać niespodziewane zwroty akcji i zupełnie nieprzewidziane sytuacje.

10. "Wszystkie barwy siatkówki" Marcin Prus

To już książka typowo dla sympatyków siatkówki. Zakupiona podczas Memoriału Wagnera w 2013 roku, zaautografowana przez samego autora i połknięta w jeden dzień. Były siatkarz i obecny dziennikarz, Marcin Prus, opowiada w sposób barwny i szczery o tym jak wyglądają radości i trudy życia zawodowego siatkarza oraz opisuje jak musiał radzić sobie sam, po tym jak kontuzja zmusiła go do zejścia z boiska. Nie brakuje tu żartów, ale też żalu i rozgoryczenia. Jednym słowem siatkówka we wszystkich barwach.

fot. Kasia Kowol

I to by było na tyle, jeśli chodzi o książkowe wyzwanie ;) Chociaż równie dobrze mogłoby się tutaj znaleźć kilka zupełnie innych albo dodatkowych pozycji :) Swoją nominację umieszczę na Facebooku, a do samego tematu książek na pewno jeszcze tutaj wrócę!

PS. Zachęcam do dzielenia się Waszymi książkowymi sympatiami ;) Poczytałby co nowego, a jak! ;)
Share:

wtorek, 23 września 2014

Kto wygrał Mistrzostwa? Polska! Kto?? Polska!! Kto??? Polska Polska Polska!!!

Mistrzostwa, mistrzostwa i po mistrzostwach! Te trzy tygodnie minęły tak szybko, że aż trudno mi to pojąć moim małym umysłem ;). Z resztą, wcale nie trudno stracić rachuby czasu, kiedy przestaje się go odmierzać za pomocą zegarka lub kalendarza, i życie zaczyna się toczyć od meczu do meczu (oczywiście z udziałem Polaków, chociaż te inne też były całkiem zacne). W dniu finału, kiedy siedziałyśmy razem z Agą w kawiarni w Katowicach, to wydawało nam się, że zaledwie kilka dni temu byłyśmy w Warszawie. A tu bach! Za dwie godziny finał. I to z udziałem Naszych!

fot. Kasia Kowol

Początki
Prawda jest taka, że gdy kupowałam bilety na mecze, czyli jakoś kwiecień/maj, to byłam pewna, że to co się będzie działo na Stadionie Narodowym, to będą takie emocje i taki mecz, jakiego już nigdy później nie zobaczę. I rzeczywiście, widowisko było spektakularne, trybuny wypełnione po brzegi, atmosfera kosmiczna i wynik meczu rewelacyjny (więcej na ten temat możecie przeczytać tutaj :). Właśnie po tej wygranej nad reprezentacją Serbii, gdzieś tam w głowie pojawiła się myśl i nadzieja, że to może nie był jeszcze ten najbardziej wyjątkowy mecz w moim życiu, ale była to myśl tak nieśmiała, że nawet nie próbowałam jej wypowiadać na głos. Jednakowoż, pewna iskierka się pojawiła i z każdym dniem robiła się coraz większa. 

fot. Kasia Kowol

Potem mecze we Wrocławiu

Tak się akurat złożyło, że podczas I fazy Mistrzostw, w której Polacy rozgrywali mecze na Hali Stulecia, byłam we Wrocławiu. Dlatego też chodziło się do strefy kibica albo do kawiarni ze znajomymi, i w każdym z tych miejsc emocje były wspaniałe i wciąż rosły. Rosła też nadzieja na sukces naszej Kadry Narodowej. Mimo to, wciąż nie mówiło się głośno o możliwości zdobycia medalu, bo chociaż regularnie ogrywaliśmy swoich przeciwników, to jednak w dużej części byli to przeciwnicy z nieco niższej półki. Gdy Polakom udało już się przejść jak burza przez tę część Mistrzostw, nadszedł czas na prawdziwe - jak się wtedy wydawało - wyzwanie, czyli III fazę, rozgrywaną już w innym miejscu.  

W mieście Łodzi siatkarzom się też powodzi

III faza to już bardzo wymagający przeciwnicy (więcej o tym tutaj:); a jak przeciwnicy lepsi, to i mecze trudniejsze, ale i ciekawsze zarazem. Oczywiście był moment lekkiego załamania formy podczas meczu z USA, ale nie czarujmy się - w czasie tak długiego turnieju, nie ma takiej opcji, żeby grać bezbłędnie na wszystkich spotkaniach. Na szczęście w meczu z Włochami gra naszych siatkarzy wróciła już na właściwe tory, i wszystkie kolejne mecze kończyły się zwycięstwem Polaków. Nie znaczy to rzecz jasna, że było łatwo! Było za to mnóstwo dramatycznych zwrotów akcji, cały wachlarz emocji i walka do upadłego. Szczególnie w pamięć zapadły mi tie breaki z drużynami Iranu i Francji. Ten pierwszy uratował nas przed odpadnięciem z turnieju, ten drugi natomiast znacznie poprawił samopoczucie przed półfinałami. Następnie przyszedł czas na losowanie...

fot. Kasia Kowol
No i wylosowaliśmy, Brazylię i Rosję. Wtedy prawdopodobnie wszyscy zamarli... Na początku pomyślałam "co za pech", a potem doszłam do wniosku, że w sumie to może być ciekawie. No i było i to jak! Najpierw walka z Brazylią do upadłego, okraszona pogadankami pod siatką. Potem nadzieja na to, że Rosja pomoże nam wejść do półfinałów... nie pomogła. Na koniec, walka o wszystko z Rosją; walka, której towarzyszyła euforia po drugim secie, ponieważ wiedzieliśmy już, że to my i Brazylia przechodzimy dalej; a po tie breaku radość z pierwszego miejsca w grupie i tego, że utarliśmy nosa pewnym siebie Rosjanom. 

Półfinały, półfinały, u kibiców stres niemały
Mecz z Niemcami był bardzo ważny i chyba najbardziej dla mnie stresujący. Oglądałam go u przyjaciółki i chyba nigdy jeszcze takich nerwów nie przeżywałyśmy. Po pierwsze dlatego, że bardzo chciałyśmy żeby Polacy byli już w finale; a po drugie, dlatego że miałyśmy bilet do Spodka, którym jak się okazało wygrałyśmy życie, chociaż mało kto się tego spodziewał jak go kupowałyśmy. Mecz był bardzo trudny, Niemcy deptali nam po piętach, ale ostatecznie się udało i to dopiero była euforia!

Finał - emocje, których się nie zapomina


Aga Nowak i ja / fot. Kasia Kowol
W niedzielę, cały dzień człowiek chodził w kółko i z niecierpliwością czekał na wieczór. A jak ten wieczór nadszedł... to sam nie mógł uwierzyć, że bierze udział w tak ważnym wydarzeniu i w ogóle, że to wszystko dzieje się naprawdę. Atmosfera pod Spodkiem była znakomita, kibice sami aranżowali wszelkiego rodzaju śpiewy i okrzyki bojowe i nakręcali się pozytywnie jeszcze przed wejściem na pole bitwy. W środku było natomiast już ekstremalnie gorąco (i tu nie chodzi o to, że miałyśmy miejsca przy samym dachu, ale o atmosferę na trybunach :P). Pierwszy set, przegrany przez Polaków nas wcale nie zniechęcił, wręcz przeciwnie - byliśmy coraz bardziej rozśpiewani i coraz głośniejsi. Potem, z każdym setem, dochodziła do tego wszystkiego jeszcze coraz większa radość. 

Nagle, w samej końcówce 4 seta, chyba wszyscy uświadomiliśmy, że zaraz możemy pokonać wielką Brazylię i zostać Mistrzami Świata, i po ostatnim punkcie pojawiła się niewyobrażalna euforia i emocje tak intensywne, jakich jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Dlatego też, nie potrafię opowiedzieć słowami tego co działo się przez pierwszą minutę po zwycięstwie. Pamiętam krzyki, piski, uściski, skakanie.  A potem radość, łzy, miękkie kolana i próba uwierzenia w to, co się stało. Tym wszystkim przepięknym emocjom i uczuciom akompaniowała bardzo ładna oprawa artystyczna i świetlna w hali. Na koniec jeszcze dodam, że hymn Polski śpiewany był przez kibiców jeszcze dwukrotnie tego wieczora - raz spontanicznie, chwilę po wygranej, a drugi raz już oficjalnie, z flagą podniesioną wysoko do góry. Takich rzeczy się nie zapomina do końca życia. 

Marzenia się spełniają
Podsumowując, ten Mundial był jednym, wielkim, "trzytygodniowospełniającymsię" marzeniem, myślę, że zarówno siatkarzy jak i każdego kibica. Przed Mistrzostwami miałam nadzieje i swoje wyobrażenia jak chciałabym aby to wszystko wyglądało, ale nie spodziewałam się, że moja wizja spełni się w 100%. Byłam na dwóch najważniejszych meczach naszej reprezentacji, przeżyłam takie emocje jakich nie doświadczyłam jeszcze nigdy dotąd i brałam udział w historycznym dla polskiego sportu wydarzeniu. Dodatkowo, siatkówka zagościła nie tylko na halach i w strefach kibicach, ale wszędzie! W mediach, na ulicach, w pociągu, w tramwaju, w kawiarniach, wszyscy dookoła mówili o moim ukochanym sporcie! Lepszej ozdoby do organizacji i całej oprawy tej imprezy nie można było sobie wymarzyć :) Dlatego teraz wielkie: DZIĘKUJEMY! 


fot. Kasia Kowol
PS. To było takie podsumowanie Mistrzostw z mojego prywatnego kibicowskiego punktu widzenia, bo fachowe analizy można znaleźć obecnie dosłownie wszędzie :) Ale ale... to na pewno nie koniec wątku mundialowego na blogu, bo o czymś takim się po prostu nie da zapomnieć :) Na więcej zapraszam już niedługo!


Share:

sobota, 20 września 2014

Mówi o tym już świat cały, w Katowicach półfinały!

I stało się! Trzy tygodnie przepełnione od rana do wieczora siatkówką minęły jak z bicza strzelił! Jeszcze nie tak dawno byłyśmy w Warszawie na otwarciu Mistrzostw Świata, a tu już jutro będziemy mieć w Katowicach finały i koniec całej imprezy. Dzisiaj zapraszam na krótkie przypomnienie tego, co działo się na Mistrzostwach w ostatnich dniach.

wrocławska strefa kibica / fot. Kasia Kowol

W czwartek, meczem Polski z Rosją i Francji z Iranem, zakończyła się III faza siatkarskich Mistrzostw Świata. Trzeba przyznać, że do tej pory, to właśnie ta część rozgrywek dostarczyła nam najwięcej emocji. Pojawiły się one już w momencie losowania grup III fazy, i z każdym kolejnym meczem rosły. A teraz to chyba sięgnęły zenitu, ponieważ Polsce udało się pokonać swoich przeciwników 3:2 i awansować do półfinałów, które odbędą się już dzisiaj w katowickim Spodku.

Ja muszę przyznać, że przez te kilka dni nerwy związane z nadchodzącymi pojedynkami mnie nie opuszczały. Z jednej strony nie mogłam się doczekać meczów z Brazylią i z Rosją, a z drugiej bałam się co to będzie. A jak już usłyszałam pierwszy gwizdek podczas meczu we wtorek i czwartek, to człowiek skupiał się już tylko na trzymaniu kciuków i wierze w zwycięstwo naszej reprezentacji. No i później, po całym wachlarzu emocji, skoków ciśnienia, wzlotów i upadków w grze Polaków, przychodziła ogromna radość i ulga :) Wróćmy raz jeszcze do tych chwil, bo warto!




Tak było ostatnio, a dzisiaj znów będzie się działo, bo o 20:15 gramy z Niemcami o awans do finałów MŚ :) Dlatego trzymamy wieczorem mocno kciuki za naszych chłopaków i mam nadzieję, że w niedzielę zobaczę ich już na żywo w tym samym miejscu i o tej samej porze:)

Na dziś to tyle, ponieważ czas srogo goni, ale możecie się spodziewać dużo większego podsumowania Mistrzostw tuż po meczu finałowym :)  I jeszcze raz:

KTO WYGRA MECZ? :)
Share:

czwartek, 18 września 2014

"Warszawa da się lubić...

... tutaj szczęście można znaleźć, tutaj serce można zgubić!" Tak głosi wszystkim dobrze znana piosenka, i z tym też trudno mi się nie zgodzić. Warszawę udało nam się odwiedzić pod koniec sierpnia, przy okazji otwarcia Mistrzostw Świata. Oprócz emocji sportowych, czekało tam na nas mnóstwo ciekawych miejsc do zwiedzenia. Niestety ze względu na to, że byłyśmy tam zaledwie kilka dni, udało nam się zobaczyć jakiś marny procent z tego, co zobaczyć byśmy chciały. W dzisiejszym wpisie krótka relacja z owego krótkiego wyjazdu :) /Dla lepszego odbioru treści tego wpisu, zaleca się odtworzenie zamieszczonego poniżej utworu muzycznego ;)/




Uroki Starego Miasta

Tak się akurat złożyło, że mieszkanie, które wynajęłyśmy w Warszawie na czas naszego pobytu, znajdowało się zaledwie kilka kroków od Starego Miasta. Dlatego też, niedługo po przyjeździe wybrałyśmy się na spacer i trzeba przyznać, że byłyśmy tym miejscem urzeczone! Nie jest to taka Warszawa o jakiej z reguły słyszy się w mediach - zatłoczona i zagoniona, ponieważ po uliczkach Starego Miasta, które są w niektórych miejscach łudząco podobne do tych rodem ze słonecznej Italii, ludzie raczej przechadzali się leniwie, odwiedzając po drodze różne urokliwe restauracyjki i kawiarenki. Same wybrałyśmy się do jednej niedzielnego poranka, i trzeba przyznać, że było wybornie ;) I tak nasz spacer trwał i trwał... 

fot. Kasia Kowol




fot. Kasia Kowol

na zdjęciu Madzia Kwiecień :) / fot. Kasia Kowol

aż niespodziewanie zaszłyśmy do samych...

Łazienek
Nawet bardzo niespodziewanie, bo nie przypuszczałyśmy, że jest to taki kawał drogi! Ale że pogoda dopisywała, to i jakoś nam ten spacer zleciał. W tym momencie nasze drogi się rozeszły, ponieważ ja poszłam na pogawędkę rodzinną z ciocią i kuzynką, a dziewczyny poszły na spacer do Parku Łazienkowskiego (ale najpierw padły na ławkę, po tej jakże "niewielkiej" przechadzce ;) Jako, że mnie tam nie było, to zdjęcia znajdujące się poniżej, udostępniam dzięki uprzejmości Kasi z Babeczek na Wybiegu :) (za jakiś czas pewnie będziecie mogli znaleźć ich tam więcej i to nie tylko z Łazienek, ale z całego wyjazdu).


fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl

fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl

fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl

Zabawa połączona z nauką, czyli wizyta w Centrum Nauki Kopernik
Drugi dzień naszego pobytu zaczęłyśmy z pompą, i odwiedziłyśmy słynne Centrum Nauki Kopernik, które tak wszyscy zachwalają i polecają jako miejsce, które trzeba koniecznie odwiedzić. No to koniecznie je odwiedziłyśmy i wcale tego nie żałowałyśmy. Trzy godziny minęły jak z bata strzelił, a my bawiłyśmy się tam wybornie. I gdyby nie to, że po południu miałyśmy w planach otwarcie MŚ, to zapewne posiedziałybyśmy tam jeszcze dłużej. Mi szczególnie w pamięć zapadły takie wynalazki jak laserowa harfa, która nie miała strun a można było na niej grać, i cała sekcja poświęcona ludzkim zmysłom i umysłowi. Wycieczkę do Centrum Nauki Kopernik można śmiało polecić osobom w każdym wieku, ponieważ zarówno dzieci jak i dorośli znajdą tam coś, co ich zainteresuje.


fot. Kasia Kowol

Pałac Kultury i Złote Tarasy
W dzień wyjazdu zachciało nam się najzwyczajniej w świecie połazić po sklepach (baby, ach te baby ;P), ale żeby nie było monotonnie, to wybrałyśmy się na taras widokowy Pałacu Kultury (bo jakże to przyjechać do Warszawy i nie być w Pałacu Kultury! :D) Wsiadłyśmy więc dzielnie do windy, wyjechałyśmy do góry... i w sumie byłyśmy nieco zawiedzione, bo widoki z tego miejsca jakoś nas nie urzekły. Zgodnie stwierdziłyśmy, że dużo ciekawiej prezentuje się panorama Wrocławia obserwowana z tarasu widokowego w budynku Sky Tower. Z resztą sami popatrzcie, cobyście mieli rozeznanie w sytuacji ;)


fot. Kasia Kowol

Jeszcze tu wrócimy!
Tym krótkim stwierdzeniem skwitowałyśmy nasz cały trzydniowy pobyt w stolicy. Prawda jest taka, że miałyśmy spory niedosyt związany z tym, że wielu miejsc nie zdążyłyśmy odwiedzić, bądź też nie udało nam się już dostać biletów wstępu, m.in. do Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednak ogólnie rzecz biorąc, wycieczkę zaliczyłyśmy do wybitnie udanych: dopisała pogoda, towarzystwo było wyborne, otwarcie MŚ spektakularne, a Stare Miasto przepiękne. Warszawa pozostawiła w naszych głowach same dobre wspomnienia i dlatego też z chęcią ją jeszcze odwiedzimy :)
Share:

wtorek, 16 września 2014

Jak się miewają siatkarze przed trzecią fazą Mistrzostw Świata?

W niedzielę, po pojedynku Polski z Francją, odbyło się losowanie grup III fazy siatkarskich Mistrzostw Świata. Brazylia i Francja, jako zwycięzcy grup II fazy, nie brali udział w losowaniu, i to do nich dolosowywano pozostałe zespoły, które zakwalifikowały się do dalszego etapu rozgrywek. Dzisiaj na blogu krótka charakterystyka uczestników nadchodzącej części Mundialu i ogólny zarys zaistniałej sytuacji.


Grupa G





Polska
W przypadku naszej reprezentacji, mieliśmy w tym sezonie do czynienia z pewnym paradoksem; a mianowicie, mimo, że regularnie obserwowaliśmy poczynania Polaków podczas sezonu klubowego, to mam wrażenie, że mało kto potrafił przewidzieć w jakim kierunku potoczy się tegoroczny sezon reprezentacyjny. To wszystko za sprawą nagłej zmiany trenera, którym niespodziewanie stał się wówczas jeszcze zawodnik Skry Bełchatów, Stephane Antiga razem z byłym selekcjonerem reprezentacji Francji, Phillipem Blainem. Później niewiadomych było jeszcze więcej. Po udanych kwalifikacjach do Mistrzostw Europy, obserwowaliśmy jeszcze wahania formy podczas Ligi Światowej, i ostatecznie brak udziału w Final Six tych rozgrywek. Natomiast podczas Memoriału Wagnera, widać było, że poziom gry Polaków powoli rośnie z każdym meczem. 
I faza mistrzostw to znakomita gra Naszych, bez żadnej wpadki w postaci przegranego meczu. W II fazie było już znacznie trudniej. Zdarzało się, że po dwóch pewnie i w świetnym stylu wygranych partiach, przychodził kryzys, i zamiast szybko zakończyć pojedynek, Polacy męczyli się z rywalami przez 5 setów. Trafiła się również przegrana 3:1 z USA. Na domiar złego, w meczu z Iranem, kontuzji doznał nasz kapitan Michał Winiarski, co bardzo osłabiło nasz zespół. Jednego jednak nie można chłopakom odmówić: walki do samego końca w każdej sytuacji. Ta wola walki i determinacja siatkarzy pozwala patrzeć z optymizmem w przyszłość. Jeżeli będziemy tak samo walczyć w III fazie, wtedy mamy duże szansę dostać się do półfinałów MŚ. 

Brazylia

Brazylia już trzy razy z rzędu zdobywała w ostatnich latach tytuł mistrza świata, dlatego z pewnością ma chrapkę na czwarte zwycięstwo w tegorocznych rozgrywkach. I mimo, że to nie jest już ta sama Brazylia sprzed lat, która wygrywała wszystkie większe imprezy jedna po drugiej, wydawałoby się bez zbytniego wysiłku, to wciąż jest to drużyna z najwyższej półki, z którą trzeba się liczyć. Potwierdzeniem tych słów jest z resztą ich gra w Polsce - jak na razie nikomu nie udało się pokonać Kanarków, a jedyną drużyną, która stawiła im większy opór była... Korea Południowa. Niemniej jednak, wszyscy pamiętamy, że Polacy pokonali Brazylijczyków w tegorocznej Lidze Światowej, więc czemu nie miało by im się to udać teraz?

Rosja
Złoto Mistrzostw Świata, to jedyne trofeum, którego nasi sąsiedzi ze Wschodu nie mają jeszcze w swoim dorobku. Dlatego też, łatwo się domyślić jak bardzo zdeterminowani są, aby w końcu po nie sięgnąć. Dodatkowo, biorąc pod uwagę ostatnie sukcesy Rosjan, takie jak Mistrzostwo Olimpijskie, zwycięstwo w LŚ 2013 czy złoty medal Mistrzostw Europy, można łatwo wydedukować, że Rosja również w MŚ jest bardzo groźnym przeciwnikiem. Mimo, że drużynę trapią ostatnim czasem różne kontuzje, to do tej pory jedynym przegranym meczem Sbornej w trwającym turnieju, była konfrontacja z niepokonaną Brazylią. Wszyscy jednak wiemy, że mecze Polski z Rosją są zawsze szczególnie zacięte i emocjonujące, więc i tym razem, żadna z drużyn na pewno nie odpuści i będzie walczyć do upadłego. Tak jak w Memoriale Wagnera, w którym po arcyciekawym meczu, udało nam się pokonać przeciwników 3:2. Powtórkę z rozrywki prosimy Panowie!;)

Grupa H




Francja
Francuzi przyjechali na mistrzostwa bez jakiejś większej presji. Ich drużyna pod wodzą trenera Tillie wciąż jest w etapie budowy, a młodzi zawodnicy systematycznie zyskują coraz większe umiejętności i doświadczenie podczas dużych międzynarodowych rozgrywek. Dlatego też, zapowiadali, że tym razem celują w kwalifikację do III fazy mistrzostw i nie składali żadnych większych obietnic. Tymczasem, Francuzom udało się wejść do kolejnego etapu w roli lidera jednej z grup, co dla jednych może być większym, a dla drugich mniejszym zaskoczeniem. Tak czy inaczej, Trójkolorowi na pewno nie odpuszczą walki o półfinały, a że już raz w czasie tego turnieju udało im się pokonać zespół z Iranu 3:1, więc ciekawe czy powtórzą ten wynik w najbliższym czasie i przybliżą się do nieco niespodziewanego sukcesu. 

Niemcy
W podobnej sytuacji znajduje się reprezentacja Niemiec. Gołym okiem widać, że chłopaki z roku na rok robią coraz większe postępy i jedyne czego im brakuje do szczęścia, to medal przywieziony z prestiżowych rozgrywek. Niemcy są głodni sukcesu i jak zapowiada trener Vital Heynen, będą walczyć z całych sił o trofeum w tych mistrzostwach. Jak na razie, śmiało idą do wyznaczonego celu i pokonują na swojej drodze prawie wszystkich rywali. Jedyne mecze,w których ponieśli porażkę, to pojedynki z Rosją i Brazylią. Kto wie, może to właśnie oni sprawią nam w tym turnieju niemałą niespodziankę?

Iran
Iran to drużyna, która w tym sezonie cały czas nas zaskakuje. Chociaż w zasadzie wszyscy powoli zaczęli przyzwyczajać się do traktowania jej jako jednego z pretendentów do grona faworytów, i nikogo już nie dziwią ich wygrane z innymi zespołami, czasem teoretycznie wyżej notowanymi w rankingu FIVB (awans Iranu do finału tegorocznej LŚ nie jest przez nikogo traktowany jako czysty przypadek). Co prawda, Irańczycy ulegli podczas tego turnieju zespołowi z Francji oraz naszej reprezentacji, to jest to zespół na tyle nieprzewidywalny, że nikt w zasadzie nie wie, na którym miejscu zakończy się ich przygoda w Polsce. 

Memoriał Huberta Jerzego Wagnera, Kraków 2014 / fot. Kasia Kowol

Kto wygra mecz?

Powiem szczerze, że gdy oglądałam transmisje z losowania uczestników III fazy, to nie było mi zbyt wesoło. Najpierw, gdy do Brazylii dolosowano Polskę, myślę sobie: "super-fajnie". A potem jak drugiego uczestnika naszej grupy miał losować trener Francuzów, to w głowie pomyślałam sobie z przekąsem: "no chłopie, dawaj Rosję", no i mówisz masz... Ale nad ranem następnego dnia, jak już się z tą myślą przespałam i posłuchałam wypowiedzi i opinii różnych osób związanych z siatkówką, to jednak doszłam do wniosku, że to wcale nie tak źle, że trafiliśmy na te zespoły. Po pierwsze dlatego, że ostatnio udawało Nam się z Nimi wygrywać, a po drugie, że jak się chce być mistrzem świata, to trzeba pokonać wszystkich. Tak więc uważam, że szanse są wyrównane i tak naprawdę to boisko zweryfikuje, kto jest lepszy i kto powinien awansować dalej. I ciężko cokolwiek przewidzieć, zarówno w naszej jak i w drugiej grupie, co czyni rywalizacje dużo bardziej ciekawą i emocjonującą. To jeszcze raz: kto wygra mecz?

fot. Grzegorz Michałowski / źródło: radiopik.pl
;)
Share:

niedziela, 14 września 2014

Koncerty, koncerciki, koncerciwa

Jak mogliście z łatwością zauważyć, do tej pory główną tematyką bloga był sport i podróże. Nie planowałam tego jakoś specjalnie i też nie uważam żeby był to jakiś błąd, ale myślę, że przyda się tutaj lekka zmiana tematu. Dlatego dzisiaj proponuję Wam notkę muzyczną. A ponieważ nieraz zdarza mi się chodzić na koncerty i bardzo lubię ten sposób spędzania czasu - doceniam zarówno te większe jak i te mniejsze wydarzenia muzyczne - to poniżej kilka słów o koncertach, na których byłam i które bardzo mi się podobały; o tych, które przegapiłam - czego do dzisiaj żałuję; oraz o tych, na które mam zamiar i nadzieję w przyszłości się wybrać. 

Subtelne dźwięki na Wyspie Słodowej, czyli Gentleman





Koncert Gentlemana miał miejsce dwa lata temu, w trakcie sesji letniej, jeśli pamięć mnie nie zawodzi (a jeśli się mylę, to proszę Aniu, weź i mnie popraw ;). Pamiętam też, że koncert miał być zwieńczeniem mojego powrotu do muzyki reggae i tym podobnych, po dobrych 10-ciu latach przerwy. Dodatkowo, prawie do tego zwieńczenia nie doszło, bo finanse i brak czasu wyraźnie dawały o sobie znać. Jednak w momencie, kiedy już miałam pisać do Ani, że jednak nie dam rady się z nią wybrać na Gentlemana, dostałam od niej smsa, że już nie może się doczekać i że będzie super, więc w tej sytuacji nie mogłam i nie chciałam rezygnować ze wspólnego wyjścia. I poszłam :) I bardzo dobrze się stało, bo koncert zapisał się w mojej pamięci, jako jeden z tych najbardziej wyjątkowych. Po pierwsze, same rytmy, którymi raczy nas wykonawca w swoich utworach, są bardzo kojące, szczególnie w stresującym czasie sesyjnym. Po drugie, Gentleman okazał się niesamowicie sympatycznym artystą, który mimo, że był gwiazdą podczas tego koncertu, zupełnie tego nie okazywał pozostałym wykonawcom i publiczności. A po trzecie, nigdy nie zapomnę tej ogromnej burzy, która rozpętała się pod koniec występu; ulewy w której udało mi się dobiec do McDonalda; siedzenia tam do godziny 2 w nocy w nadziei, że Zeus się w końcu uspokoi; i na ostatek szaleńczego 40 minutowego biegu z rynku do mieszkania, bo w kieszeni nie było pieniędzy na taksówkę. Takich rzeczy się nie zapomina ;) 

Początek Łykendu z Krzyśkiem Zalewskim i ze Skubasem





Krzyśka pamiętałam jeszcze z czasów kultowego programu "Idol", w którym to prezentował nurty metalowe, ale na którego głos już wtedy zwróciłam szczególną uwagę. Potem nastąpiła długa cisza na jego temat, i w końcu całkiem niedawno, pojawił się znów na scenie muzycznej, ale tym razem z twarzą bardziej alternatywną - jednak z nie mniejszą pompą. Link do piosenki "Jaśniej" podesłała mi Madzia (tak, ta Madzia, która zagrała już w filmie o Pradze), z którą potem z resztą byłam na koncercie Krzyśka we Wrocławiu. Był to już drugi koncert tego artysty w moim życiu, i doszło do niego dlatego, że tak bardzo spodobało mi się na pierwszym. A ten pierwszy odbył się w klubie Łykend i był połączony z występem innego artysty, Skubasa, którego to zaczęłam słuchać dzięki Kasi z Babeczek na Wybiegu, i która również na ten koncert zechciała wyskoczyć. Podczas gdy, Krzysiek zafundował nam bombę energetyczną w postaci kawałków zarówno z płyty "Zelig", jak i bardziej rockowych coverów; Skubas idealnie wprowadził nas w kameralną atmosferę mniejszej sceny klubowej. Po tych doświadczeniach jedno wiem na pewno: obaj Panowie mimo, że znacznie się od siebie różnią, są genialni; i na koncert Skubasa na pewno kiedyś jeszcze wybiorę się do klubu, a jeśli chodzi o Krzyśka to czekam na jakiś koncert na większej scenie i to najlepiej w plenerze. To dopiero będzie wulkan ekspresji i energii! 


Trio Kompletne, czyli Waglewski, Fisz, Emade




Chociaż płyta "Matka, Syn, Bóg" nie jest pierwszy wspólnym projektem tych trzech artystów, to ja usłyszałam ich po raz pierwszy w lutym tego roku. Na początku nawet nie usłyszałam, ale przeczytałam, ponieważ moje zainteresowanie tym albumem zaczęło się od trafienia na bardzo ciekawy wywiad z Wojciechem Waglewskim, czyli ojcem pozostałych dwóch Panów, w magazynie "Zwierciadło". Pomyślałam sobie wtedy: "albo ten wywiad jest taki dobry, albo ten facet taki mądry. Tak czy siak, trzeba tej płyty posłuchać." Tak też się stało; posłuchałam i uznałam waglewskie trio za moje prywatne odkrycie roku. Płyta jest dopracowana w najmniejszym szczególe, przekaz artystyczny zdaje się być kompletny, a Panowie są zgrani jak trzy idealnie dostrojone pary skrzypiec. To samo spodziewałam się usłyszeć na ich koncercie podczas tegorocznej Majówki we Wrocławiu i chyba jeszcze nigdy moje oczekiwania koncertowe nie spełniły się w 100 procentach, tak jak to miało miejsce w tym przypadku. Zero udawania, zero popisywania się, czysta harmonia i perfekcyjna muzyka. Więcej takich wspólnych projektów poproszę.

Dawid Podsiadło, czyli muzyka mojej duszy




Podczas tej samej Majówki, grał też inny wykonawca, którego słucham gdy jestem wypoczęta lub zmęczona, szczęśliwa albo smutna, gdy wstanę rano albo właśnie kładę się do snu. Jednym słowem, jest to muzyka, która odpowiada mi zawsze - o każdej porze dnia i nocy, idealnie dopasowuje się w mój nastrój i spełnia taką rolę, jaką akurat ma w danej chwili do spełnienia. Na koncercie Dawid robił wrażenie zupełnie naturalnego, nieco roztrzepanego i takiego jaki chyba jest w rzeczywistości, czyli zero udawania. Takie coś lubię i takie coś popieram, ale chociaż bardzo podobał mi się jego występ, to osobiście chyba wolę go jednak posłuchać w domu, z głośników mojego komputera. A tak na marginesie, Dawid pracuje teraz nad projektem muzycznym wraz ze swoim zespołem Curly Heads, i wnioskując po pierwszym kawałku, który już możemy usłyszeć w Internecie, będzie to coś zupełnie innego niż "Comfort and Happiness", i tej płyty z pewnością dużo chętniej wybiorę się posłuchać na żywo na dużej scenie :) a póki co odsyłam Was na youtube'a -> klik :)

"Ale to już było...

fot. Jacek Bednarczyk / źródło: gosc.pl
...i nie wróci więcej", chociaż na pewno jeszcze nie raz wybiorę się na koncerty tych artystów jeśli czas i pieniądz pozwoli ;) Bo chociaż uczestniczyłam w jeszcze wielu wydarzeniach muzycznych, to te wyżej opisane jakoś szczególnie zapadły mi w pamięć. Dobrze pamiętam także te niewykorzystane okazje i koncerty, na które bardzo chciałam pójść, ale coś stanęło mi na przeszkodzie i jednak się tam nie pojawiłam. Był to koncert Red Hot Chilli Peppers dawno temu w Chorzowie, na który rodzice nie chcieli mnie puścić, bo byłam wtedy za młoda (przynajmniej oni tak uważali). Był to zeszłoroczny Sting na Life Festivalu w Oświęcimiu, przed którym niemal do samego końca zastanawiałam się nad kupnem biletu i w końcu go nie kupiłam (sama nie wiem czemu) i potem bardzo tego żałowałam. No i tegoroczny Justin Timberlake w Gdańsku, gdy razem z Kasią zawaliłyśmy przy zakupie biletów i jak się zorientowałyśmy, że chcemy na ten koncert pojechać, to już nie było żadnego w miarę przystępnej dla nas cenie. Trudno. Żal pozostał, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję usłyszeć tych muzyków na żywo. 

Tak samo jak...

Imagine Dragons, które towarzyszyło mi w trudach pisania pracy magisterskiej; U2, któremu co roku kibicuje, żeby przyjechało w końcu na festiwal do Oświęcimia; i Artura Rojka, którego solowa płyta jest jak dla mnie absolutną rewelacją i czymś zgoła innym - mimo, że na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wcale nie - od twórczości, którą prezentował razem z zespołem Myslovitz. Jak widać, planów i marzeń jest wiele, a jak dalej będzie wyglądała moja prywatna tegoroczna mapa koncertowa, to się jeszcze okaże ;) Jednego tylko nie mogę odżałować, a mianowicie tego, że nie będzie mi dane usłyszeć na żywo Beatlesów w ich pierwotnym składzie. Na pocieszenie pozostaje mi więc posłuchać ich sobie w domu ;)


Share:

środa, 10 września 2014

Co w Mundialu piszczy - ciekawostki z siatkarskich Mistrzostw Świata 2014 i okolic

Mistrzostwa Świata w piłce siatkowej, o których już tutaj pisałam w zeszłym tygodniu, wciąż trwają - a raczej są w pełnym rozkwicie. Dzieje się tak za sprawą organizatorów, wolontariuszy i wszelkich innych osób odpowiedzialnych za przebieg tej imprezy w Polsce; ale należy też podkreślić wkład Naszych siatkarzy jak i samych kibiców. Dzięki siatkarzom możemy być dumni z poziomy gry polskiej reprezentacji, natomiast kibice zapewniają wspaniały i głośny doping na halach w całym kraju. Nie na tym jednak chcę się skupić w dzisiejszym wpisie. Tematem poniżej przedstawionego tekstu są ciekawostki, różne zaskakujące fakty oraz zabawne sytuacje, mające miejsce podczas tegorocznych Mistrzostw.  

Zawodnicy z Kamerunu, którzy stali się ulubieńcami polskich kibiców

Zacznę od prawdopodobnie najbardziej radosnej i kolorowej drużyny Mundialu, jaką jest Kamerun. Zespół ten awansował do Mistrzostw zwyciężając w afrykańskim turnieju kwalifikacyjnym, podczas którego przyszło mu się zmierzyć z reprezentacją Gabonu, Czadu, Kongo w pierwszej rundzie zawodów; oraz z Nigerią, Rwandą, Algierią i ponownie z Gabonem już w drugiej części rozgrywek. Większość z kibiców (w tym ja:D) pewnie nawet nie miała bladego pojęcia o tym, że w tych krajach gra się w siatkówkę. No i faktycznie, Kameruńczycy pokazali, że u nich w siatkówkę się nie gra - u nich siatkówkę się świętuje! Najlepiej pokazuje to taniec radości, który zawodnicy wykonują po udanej akcji, i w którym kibice na trybunach we Wrocławiu wprost się zakochali! Podobnie z resztą wyglądała rozgrzewka w wykonaniu tych Panów. Najlepiej zobaczcie sami, jakie wygibasy wyczyniali na boisku sympatyczni siatkarze :)) a możecie to zrobić tutaj :)

źródło: http://www.volleyballworld-pl.com/
Zresztą, pomysł ten podchwycili później także Serbowie i Francuzi (<- klik, klik). Poza tym, Kamerun to drużyna zupełnie nietypowa jak na nasze europejskie realia. Jedną z ciekawostek dotyczącą tego zespołu jest fakt, że będąc u siebie, siatkarze regularnie trenują na świeżym powietrzu, na twardym piasku, ziemi lub po prostu na asfalcie. Są też przyzwyczajeni do różnych innych niedogodności, z którymi muszą borykać się na co dzień grając w swojej ojczyźnie. Godna podziwu jest natomiast postawa ich obecnego trenera, Niemca, Petera Nonnenbroicha, który nie dość, że próbuje poukładać bałagan panujący w kameruńskiej siatkówce, to jeszcze nieraz dokłada ze swojej własnej kieszeni, żeby wspomóc swoją drużynę. Ma też dość niekonwencjonalne metody motywacji; za jedną wygraną partię w meczu z Polakami, obiecał swoim zawodnikom... po piwie ;) 

Belgowie wcale nie gorsi!

Nadszedł czas na ciekawostkę z naszego europejskiego podwórka. Reprezentacja Belgii, w dość oryginalny sposób postanowiła nakłonić swoich rodaków do oglądania i kibicowania im podczas MŚ. W tym celu, zespół nagrał figlarne wideo. Co prawda nie wiem jak przełożyło się to na popularność siatkówki w Belgii, ale wiem na pewno, że Polakom ten pomysł bardzo się spodobał ;)





A Nasi to jak zwykle... 
Nasi reprezentanci natomiast są już polskim kibicom dobrze znani z dużego poczucia humoru i tendencji do żartów i innych niespodzianek, robionych sobie nawzajem. Największymi żartownisiami w polskiej ekipie zdaje się być ostatnimi czasy duet środkowych w zacnych osobach Karola Kłosa i Andrzeja Wrony, których poczynania możecie regularnie śledzić na ich profilach facebookowych, z resztą o dosyć fikuśnych nazwach, Trafiła Kosa na Kłosa, Karola Kłosa i Andrzej Wrona Kracze :) A poniżej możecie zobaczyć jak chłopaki zaplanowali scenariusz meczu otwarcia Mistrzostw na Stadionie Narodowym z reprezentacją Serbii. Dla zachęty powiem, że Karol wcielił się tutaj w rolę samego Jacka Gmocha... ;)


Żarty żartami, ale przyjaźń jest najważniejsza!

Co podkreślają zarówno nasi siatkarze, jak i ci z przeciwnych drużyn. Na boisku walka trwa, ale już poza, zawodnicy podają sobie ręce i wspominają stare dobre czasy, kiedy to grali jeszcze razem w tym samym klubie. W tym przypadku jest to akurat Skra Bełchatów. Na pierwszym zdjęciu Karol Kłos i Aleksandar Atanasijević, na drugim, nasi zawodnicy i ich kumple z Argentyny ;)

fot. Karol Kłos (Trafiła Kosa na Kłosa, Karola Kłosa)
fot. S. Gabari, źródło: profil Mariusza Wlazłego na facebook'u

I na koniec coś prosto ze "Skarbu Kibica"
Jako że z uprzejmości niejakiego Pawła K., któremu tutaj oficjalnie dziękuje, otrzymałam dodatek do "Przeglądu Sportowego" i sobie go codziennie po trochu poczytuję, to tutaj teraz podzielę się z Wami ciekawostkami prosto z tego źródła.

  • W Wenezueli podczas meczów kibice mogą palić papierosy, a duża ich ilość ogląda widowisko na stojąco, bo w halach brakuje krzesełek.
  • Zawodnicy reprezentacji Kuby regularnie uciekają ze swojego kraju, po to żeby grać w ligach europejskich. Po ostatnich Mistrzostwach Świata, władze nawet aresztowały kilku najlepszych graczy, aby uniemożliwić im dezercję. Na niewiele to się jednak zdało.
  • Reprezentację Tunezji prowadził kiedyś legendarny polski trener, Hubert Jerzy Wagner.
  • Najniższym zawodnikiem turnieju jest libero Iranu, Farhad Zarif, mierzy on zaledwie 165 cm wzrostu.
  • Dla odmiany, średnia wzrostu w reprezentacji Bułgarii wynosi 200 cm.
  • Trener Finlandii ogłosił skład reprezentacji na Mundial poprzez serwis społecznościowy, i aby wzbudzić większe zainteresowanie kibiców, każdego dnia podawał nazwiska zawodników grających wyłącznie na jednej pozycji.
Na dzisiaj to będzie tyle, ale do Mistrzostw Świata - póki trwają - na pewno będę jeszcze na blogu niejednokrotnie wracać :) 
Share:

niedziela, 7 września 2014

Zagrać w czeskim filmie, czyli dlaczego warto wyskoczyć do Pragi na dwa dni

Spontaniczne wyjazdy są fajne, dlatego właśnie, że są spontaniczne i nigdy nie wiadomo, co podczas takiego wyjazdu się wydarzy. Sprawa jest dosyć prosta: im mniej masz czasu na planowanie wycieczki, tym większa szansa, że natkniesz się na jakieś podróżnicze niespodziewajki. Jedni je lubią, drudzy nie; a ponieważ ja należę do tej pierwszej grupy, to pewnego dnia po Świętach Bożego Narodzenia, zamarzyła mi się wycieczka do jakiejś europejskiej stolicy, która nie zrobiłaby ze mnie bankruta. Po krótkich rozmyślaniach i kilku rozmowach, zadecydowałyśmy razem z przyjaciółką, że kilka dni po Sylwestrze jedziemy do Pragi. I tak też zrobiłyśmy :) 

Praga zaskoczyła nas i to pozytywnie, ale przede wszystkim bardzo. A ponieważ sytuacje, w których zupełnie nie wiadomo o co chodzi, zwykło się określać mianem "czeskiego filmu", to śmiało mogę powiedzieć, że wraz z Madzią przez dwa dni miałyśmy w tym filmie role pierwszoplanowe. Z pośród wszystkich wspomnień i doświadczeń zebranych podczas naszej małej przygody, zdecydowałam się wybrać kilka i przedstawić je w postaci skróconego scenariusza. Mam nadzieję, że ten pomysł Wam się spodoba :) Tak więc...

... na krótkometrażowy film pod tytułem "Dlaczego warto wyskoczyć do Pragi" z udziałem młodych i dobrze rokujących aktorek, Katarzyny Kowol i Magdaleny Wójcik, zaprasza kino Prozaiczny Zoom Optyczny! Rozsiądźcie się wygodnie, z piwem lub kofolą w ręku i knedlikami na talerzu i bawcie się dobrze! B-)

fot. Kasia Kowol

Scena pierwsza
Warto, ponieważ istnieje taka firma, dzięki której dojeżdżacie do stolicy Czech czerwonym autobusem, za stosunkowo niewielkie pieniądze. Przyjeżdżacie też tam na godzinę 5-tą rano, startując o północy z Wrocławia, i dzięki temu, będziecie mogli obserwować jak miasto budzi się ze snu. Ale ale, zaraz! Nie tak szybko! Zanim dotrzecie do centrum, wysiadacie na pustym dworcu autobusowym, gdzie z przykrością stwierdzacie, że zamek w jednym z waszych kozaków (tak, kozaki, mamy początek stycznia), właśnie wniwecz się obrócił (czyt. rozjechał się na zawsze), i trzeba coś z tym zrobić - zważywszy na fakt, że jeśli chodzi o zakup obuwia, to w Pradze nie stać Was nawet na jednego klapka. Używacie wyobraźni, obwiązujecie niesfornego buta gumką do włosów i wciskacie go pod nogawkę spodni typu rurki. No, teraz można ruszać na podbój świata!

Scena druga
Warto, dlatego, że możecie się podszkolić w używaniu mapy. Ustalacie swoją pozycję i kierunek, w którym macie zamiar się udać, czyli centrum (tutaj następuje jakiś 'fast motion', bo w rzeczywistości zajmuje Wam to jakąś godzinę), no i ruszacie. W międzyczasie jeszcze, nie wiedzieć czemu, zanosicie bagaże jakiejś Pani mówiącej po czesku, na przystanek metra, którym notabene nie zamierzacie jechać...(I have no idea what I'm doing?)

Scena trzecia
Warto, bo bocieracie do centrum Pragi, mijacie puste kawiarenki, zamknięte sklepy, pięknie rozświetlony Jarmark Bożonarodzeniowy. Rozkoszujecie się ciszą, przestrzenią i chłoniecie klimat miasta. Zdecydowanie jedna z piękniejszych scen filmu. Do tego spacer mostem Karola bez konieczności przepychania się między tłumem innych turystów, fotografów, rowerzystów itd. - poezja.

fot. Kasia Kowol

fot. Kasia Kowol

Scena czwarta
Warto, ponieważ o 8 rano koczujecie pod pierwszą lepszą kawiarnią, żeby dostać kroplę kawy. Jak już się Wam to uda, to stwierdzacie, że trzeba zażyć trochę kultury i idziecie do Muzeum Komunizmu. Bo jak tu nie wejść do żadnego muzeum? I tak sobie zwiedzacie...

fot. Kasia Kowol 
fot. Kasia Kowol
a potem udajecie się na tradycyjny czeski obiad, no bo jakiż inny może być serwowany w scenariuszu czeskiego filmu? A no różny, bo po dzisiejszych knedliczkach, na następny dzień macie ochotę na zwykłą, prostą, włoską pizzę.

fot. Kasia Kowol

Scena piąta
Drugi dzień rozpoczynacie tradycyjnie. Wybieracie się do Hradczan, gdzie zwiedzacie zamek, kościoły, i leniwie przechadzacie się po wzgórzu, a potem pijecie nieziemsko drogą kawę. Natomiast jednym z ważniejszym odkryć drugiego dnia jest metro, a dokładnie, ruchome schody, którymi się do niego zjeżdża lub z niego wyjeżdża. Kiedy dostrzegacie, że są to najdłuższe i najszybsze ruchome schody jakimi kiedykolwiek jeździliście, to wpadacie na świetny pomysł aby się na nich pościgać /teraz jeśli macie włączoną funkcję 5D, czujecie wiatr we włosach/.

fot. Kasia Kowol

Scena szósta
Pakujecie się z powrotem do PolskiegoBusa i jedziecie bezpiecznie do domu. Rano padacie na twarz i śpicie do godziny 13. Odkrywacie, że film właśnie się skończył ;)


fot. Kasia Kowol



N A P I S Y

K O Ń C O W E


Dziękujemy, że dokonaliście wyboru naszego kina i mamy nadzieję, że miło spędziliście czas. ;)

PS. Dopisywanie poniżej własnych wątków do przedstawionej tutaj historii jest jak najbardziej mile widziane ;) 

Share: