środa, 26 listopada 2014

Co robią siatkarze w Internetach?

Przeważająca ilość wpisów na blogu dotyczy sportu, co możecie z łatwością sprawdzić u góry w dziale "Sport". 8 z nich traktuje o siatkówce i osobach ściśle z nią związanymi, czyli trenerami bądź siatkarzami. Byli już siatkarze na Memoriale Wagnera, na Mistrzostwach Świata, podczas Ligi Światowej. Na boisku i czasem też poza boiskiem. A czy zastanawialiście się gdzie można ich znaleźć i co porabiają polscy zawodnicy w Internecie? Jeśli nie, to teraz jest szansa żeby się tego dowiedzieć. Zapraszam do lektury :)

źródło: morguefile.com

Blogi piszą!
Blogowanie jest fajnie, o czym zdążyła się pewnie przekonać już część z Was. Zdają sobie z tego sprawę również siatkarze; a w zasadzie to jeden z nich, którego wesoła twórczość jest już dobrze znana nie tylko w Internecie. O jego blogu pisano już w gazetach, mówiono w telewizji, a fani siatkówki wprost nie wyobrażają sobie jakby to było gdyby go nie było, albo nie pamiętają już czasów sprzed jego powstania! Chodzi oczywiście o Krzyśka Ignaczaka i jego projekt Igłą szyte (<- klik). Ten niesamowicie pozytywny człowiek, który na boisku jest prawdziwym walczakiem, już kilka lat temu zdecydował się pokazać kibicom jak funkcjonuje życie kardy narodowej poza boiskiem, czyli podczas podróży, w szatni, w knajpkach oraz w wielu innych miejscach, które odwiedzają zawodnicy podczas różnych zawodów. Igła pstryka zdjęcia i kręci filmiki w różnych - w większości zabawnych sytuacjach - dzięki czemu kibice mogli przekonać się, że siatkarze to nie jakieś napompowane gwiazdy, ale zwykłe chłopaki, które lubią czasem zażartować albo zrobić coś szalonego. Dla zachęty, pod tym linkiem możecie znaleźć taniec Winiara, a jak się Wam spodoba to zerknijcie też na ten filmik, trochę dłuższy i jeden z moich ulubionych. A pełen repertuar znajduje się na blogu oraz na kanale Youtube Igły. Śmiech pełną gębą gwarantowany!

Telewizję robią!
Igłą szyte to nie jedyne miejsce, w którym znajduje się kopalnia zabawnych nagrań z udziałem siatkarzy. Swoje kawałek przestrzeni w odmętach Internetu znalazł również inny siatkarz, chociaż niegrający już w reprezentacji, ale nie mniej zakręcony i wygadany - Łukasz Kadziewicz. Popularny Kadziu założył swój kanał telewizyjny na Youtube o nazwie "Kadziu projekt" (<- klik) i tam zamieszcza swoje unikalne rozmowy, czyli obszerne wywiady nie tylko z siatkarzami, ale też z innymi sportowcami, takimi jak bracia Lijewscy, Grzegorz Tkaczyk czy Mateusz Klich. Ja osobiście, oprócz inteligencji i poczucia humoru, cenię u Łukasza przede wszystkim umiejętność zadawania ciekawych pytań. Bo ze sportowcami to nieraz bywa tak, że dziennikarze nie wiedzą o co jeszcze mogliby ich zapytać i potem efekt jest taki, że każdy wywiad wygląda tak samo. I tutaj też patrzycie i myślicie sobie: "o Kadziu zrobił wywiad z Mattem Andersonem! Ale ileż się już człowiek z nim wywiadów naczytał! To na pewno nie będzie nic nowego...". I wtedy Łukasz wychodzi do swojego gościa z takim akompaniamentem pytań, na które mało kto wcześnie wpadł i dowiadujesz się z tej rozmowy naprawdę ciekawych rzeczy oraz poznajesz rozmówcę Kadziewicza z nieco innej strony. Co najważniejsze, Łukasz nie jest nigdy nachalny ani przesadnie dociekliwy w swoim wypytywaniu - jeśli jego rozmówca nie chce poruszać albo drążyć danego tematu, to Kadziu płynnie przeskakuje dalej. Według mnie to bardzo dobra robota i oby więcej odcinków pojawiło się na kanale. Czekamy!

źródło: morguefile.com


Na Facebooku i Twitterze się udzielają!
Obydwa opisane wyżej projekty mają oczywiście (jak wszystko w dzisiejszych czasach ;) swoje fanpejdże na fejsbuku ;). Jednak nie są to jedyne profile w mediach społecznościowych należące do siatkarzy. Biorąc pod uwagę fakt, że teraz bardzo wielu sportowców korzysta z Facebooka czy też Twittera żeby kontaktować się z kibicami, pokazać jakim się jest poza boiskiem oraz promować swoją postać i daną dyscyplinę sportu, to nie sposób tutaj opisać wszystkich siatkarzy, którzy biorą w tym udział. Wybrałam więc dwóch, którzy według mnie zasługują na szczególną uwagę. Są to niewątpliwie Karol Kłos z jego profilem o fikuśnej nazwie Trafiła Kosa na Kłosa, Karola Kłosa (<- klik) oraz Andrzej Wrona i jego Andrzej Wrona Kracze (<- też klik). Panowie słyną z nietuzinkowego poczucia humoru i ciętych ripost oraz sporego dystansu do siebie (o czym zresztą mogliście się już częściowo przekonać w tej notce). Tych szaleństw jednak było im jeszcze mało, więc postanowili założyć wspólny profil KŁOS vs WRONA, na którym organizują między sobą pojedynki. Nie są to jednak zwykłe tam bitwy, ba! Można by nawet rzec, że są to bitwy bardzo nietypowe. Na tym profilu obejrzycie wideo, na którym Karol i Andrzej rywalizują o to, kto napcha sobie do buzi jak najwięcej pianek i powie wyraźnie "Skra Bełchatów" (tak, przy tym się popłakałam). Była też jenga i bitwa wodna, ale nie będę spoilerować, najlepiej zobaczcie sami;)

A poza Internetem....
Jak wiadomo, życie toczy się (a jeśli nie, to na pewno toczyć się powinno) nie w świecie wirtualnym, ale w realnym. W tym wypadku, nasi Panowie też mają się czym pochwalić. Niektórzy projektują ubrania, inni piszą felietony do gazet, a jeszcze inni organizują treningi dla dzieci i młodzieży lub w inny sposób dzielą się swoim czasem pozaboiskowym. Nieważne jakie pomysły realizują - liczy się to, że robią to dobrze i dodatkowo nie przeszkadza im to w prezentowaniu swoich umiejętności na siatkarskich boiskach (co widać zarówno w reprezentacji, jak i w klubach, ale o tym znowu kiedy indziej). Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić Wam naszych sportowców z nieco innej strony niż zazwyczaj, bo przecież sport to nie wszystko i oprócz grania trzeba jeszcze coś w życiu robić. Za to następny siatkarski wpis będzie już w pełni fachowy i poważny, obiecuję! ;)   

źródło: morguefile.com

Share:

sobota, 15 listopada 2014

Na ciasto idę w Trójmiasto*

Dawno na blogu nie było wątków turystycznych, a że w tym tygodniu mieliśmy prawdopodobnie ostatnie tak ciepłe dni tego roku kalendarzowego, to jest to idealny moment na wpis z pożegnaniem ciepłej jesieni. Dzisiaj Prozaiczny zoomuje Trójmiasto, i po raz kolejny przez lekko prywatne szkiełko.

Trójmiasto jest mi bliskie, ponieważ mam tam rodzinę i do Gdyni jeździliśmy odkąd pamiętam. Z tamtych czasów zostały mi wspomnienia z odwiedzin u różnych cioć i wujków i długie spacery z nimi. Ponadto, głęboko w pamięć zapadła mi jazda na hulajnodze na plażę (bo naprawdę był to kawał drogi) i spotkanie Harrym Potterem, bo to właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę na półce w pokoju u kuzynki, wzięłam ją do ręki, otwarłam i zaczęłam czytać (uwierzcie mi, nigdy wcześniej ani później nie miałam tak spalonych pleców po opalaniu się na plaży :D). I takie to były pierwsze przygody nad morzem...


fot. Kasia Kowol albo Aga Nowak ;)

Później Trójmiasto zaczęło się dla mnie powiększać. Na studiach pojawiła się okazja na wyjazd do Gdańska na finały Ligi Światowej, z której ciężko było nie skorzystać. Wtedy też siedziało się w knajpce na plaży do późnego wieczora; plaży, którą najpierw trzeba było znaleźć ("ej, dlaczego to morze nie jest w centrum??":D). Były też spacery po porcie w Gdańsku oraz urokliwe gdańskie molo, no i starówka! Nie obyło się również bez przygód - chwila nieuwagi i Kasia leży na asfalcie, a nad ranem ma kolano wielkości dyni.... Natomiast jeśli chodzi o aspekt kulinarny, to pamiętam, że jadłam tam jedną z najlepszych ryb w swoim życiu. I oczywiście emocje sportowe - pierwszy Memoriał Wagnera tak daleko od domu, który zapoczątkował tradycję corocznych wyjazdów (o idei Memoriału można poczytać tu); i brązowy medal Polaków. W trzech słowach: naprawdę się działo.

fot. Kasia Kowol

Trójmiasto to dla mnie też pierwsza w życiu samotna trzydniowa podróż. Wymyśliło mi się zobaczyć jak wyglądają egzaminy na translatorykę, jeszcze rok przed tym zanim zamierzałam zdawać na Uniwersytet Gdański (do czego ostatecznie nie doszło), i pojechałam tam sama samiuteńka! Mimo, że były to zaledwie 3 dni, to udało mi się nocować w dwóch różnych miejscach. Do pierwszego z nich jechałam tramwajem tak długo, że myślałam iż zaraz wysiądę na swoim wrocławskim przystanku... Przekonałam się, że egzaminy wyglądają jak letnia sesja egzaminacyjna na licencjacie razy trzy i zajęłam się turystyczną częścią wyjazdu. Będę zawsze pamiętać to beztroskie włóczenie się po uliczkach Gdańska zupełnie bez celu, ale za to z wielką przyjemnością; a także spontaniczną wycieczkę na plażę do Sopotu o godz. 20, a potem siedzenie tam i patrzenie w morze zamiast na zegarek. Wtedy też zdarzyło mi się pójść spać o 21 (tak to jest jak się nie ma z kim gadać w pokoju, a telefon parzy w rękę od ciągłych rozmów), i otworzyć oczy z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do zniszczonego akademika Polibudy. Na koniec jeszcze przesympatyczna wizyta u cioci, a potem siedzenie przez 3 godziny na pustej słonecznej plaży w Gdyni i patrzenie na spokojnie fale i błąkające się tu i ówdzie meduzy. A potem już miałam dość tej samotności i bardzo cieszyłam się z powrotu do Wrocławia :)

fot. Kasia Kowol


Natomiast rok temu, dla zupełnego kontrastu, byłyśmy nad morzem aż w 6 osób i było na pewno 6 razy weselej niż poprzednio. Były mecze Mistrzostw Europy siatkówki - jeden z nich oglądany na rynku, gdzie zmarzłyśmy jak nieziemskie stworzenia. Była wycieczka do ZOO, które myślałam, że nie pojawi się na horyzoncie już nigdy (tak, zróbmy sobie spacer, to wcale niedaleko! -.- :D); ale jak już tam dotarłyśmy, to miałyśmy mnóstwo radochy i frajdy, a zmęczenie zniknęło. Nie zapomnę też spaceru po plaży w słoneczny dzień, chociaż miało lać jak z cebra; oraz irracjonalnego śmiechu z pana Dresa, który miał monofoniczny dzwonek na przyjście SMSa z melodią "go go power rangers". No i super krzywe ławki Radia Zet, oraz dyplom za wejście na latarnię w Sopocie. A na koniec, wybranie najpóźniejszego z możliwych pociągów powrotnych, co zakończyło się chodzeniem po galerii dla zabicia czasu i energii, a potem rzeczywiście śmiertelnym zmęczeniem...


fot. Kasia Kwiecień / www.babeczkinawybiegu.pl


Takie jest moje Trójmiasto :) Jedyna rzecz jakiej jeszcze brakuje mi w tej mozaice, jest obraz z okresu zimowego. Pochodziłabym po plaży gdy leży tam śnieg i pewnie wieje jeszcze mocniej i zimniej niż kiedykolwiek miałam okazję tego doświadczyć. To co Kasia Kwiecień, kiedy jedziemy ;)? Ktoś jeszcze chętny?

*tytuł po prostu się rymował, ale też Trójmiasto jest jak ciastko - zawsze dobre ;)  


Share:

niedziela, 9 listopada 2014

5 momentów w sporcie, których nigdy nie zapomnę

Sport to piękne chwile, wzruszenia oraz cała gama emocji - i za to go kochamy. Dyscyplin na świecie mamy do wyboru do koloru, i każdy może znaleźć w tym wachlarzu coś dla siebie. Większość z Was ma też na pewno w pamięci wyryte takie chwile, kiedy z wypiekami na twarzy śledził to, co się działo na polu walki i po wygranej cieszył się tak, jakby cały świat dookoła przestał istnieć. Oto momenty, które ja przeżywałam właśnie w ten sposób, i które zapamiętałam na zawsze.

"Tylko spokojnie, mamy dużo czasu."
Rok 2009, trwają Mistrzostwa Świata w Piłce Ręcznej, a Polska drużyna pod wodzą Bogdana Wenty walczy o awans do półfinału. Ja, chociaż na co dzień jestem zagorzałą fanką siatkówki, to lubię sobie od święta obejrzeć mecze piłki ręcznej i robię to zawsze, jak gra nasza reprezentacja. Ci, którzy chociaż raz mieli okazję śledzić poczynania naszych szczypiornistów, wiedzą jak ogromne emocje niesie każdy pojedynek z udziałem Polaków. Mecz z Norwegami oglądałam z wypiekami na twarzy, a pod koniec, kiedy na tablicy wyników widniał wynik 30:30, to musiałam mieć tętno niczym Usain Bolt na bieżni. Sytuacja była dość patowa, ponieważ w przypadku remisu do półfinału awansować mieli... Niemcy. Dlatego obydwóm drużynom bardzo zależało na wygranej. Gdy zostało 15 sekund do końca meczu, wtedy nasz trener wziął czas i sami zobaczcie, co się działo: 



Widzieliście jak nasi zawodnicy rzucili się z radości na ziemię jeden na drugiego? No, to ja wyglądałam mniej więcej tak samo, z tym że w liczbie pojedynczej ;) To było coś niesamowitego, a wspomnienie tej wygranej nieraz dodawało mi otuchy w chwilach stresu i podczas różnych wyzwań (jak egzamin na prawo jazdy na przykład), i przypominało, że niemożliwe może stać się możliwe i wystarczy na to nawet 15 sekund ;)

Kamil Stoch Mistrzem Olimpijskim
To natomiast wspomnienie zeszłoroczne, czyli jeszcze całkiem świeże i na czasie. Wątpię, żeby ktokolwiek z Was nie widział występów Kamila Stocha na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. Nasz skoczek był niesamowity i bądźmy szczerzy - bezbłędny i nie do pokonania. Tą dyscypliną interesuję się dość długo i chociaż nie wiem na ile jestem w niej oblatana, to mogę w ciemno powiedzieć, że takiego stylu u skoczka skaczącego tak daleko, to ja jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Kamil dostarczył nam wielu emocji w tamtym sezonie i wiele z nich na trwałe zostało w mojej pamięci. Tak samo z resztą reagowałam zawsze na występy Adama Małysza, bo któż nie trzymał kciuków za naszego Orła! Mam nadzieję też, że ten sezon będzie dla Naszych co najmniej tak udany jak poprzedni. Lećcie chłopaki, lećcie!



Artur Kuciapski walczy do końca!
Z lekkoatletyką to z kolei bywa u mnie tak, że nie śledzę z wypiekami na twarzy wszystkich zawodów i nie znam nazwisk wszystkich uczestników na pamięć, ale jeśli odbywają się w danym czasie jakieś mistrzostwa lub inna impreza lekkoatletyczna, to po prostu lubię mieć włączony telewizor i zerkać sobie na poczynania sportowców gdzieś tak przy okazji (no dobra, jak biegnie Usain Bolt, albo akurat występują Polacy, to nie patrzę przy okazji, ale to są wyjątki!;P). No i właśnie jak sobie coś pisałam na laptopie, a było to w wakacje podczas Mistrzostw Europy w Zurychu, i zobaczyłam, że zaraz będą biec Nasi, to przerwałam pracę i skupiłam się na wyścigu na 800 metrów. Startowało w nim aż trzech Polaków, i chociaż to Adamowi Kszczotowi udało się zdobyć złoto, to mój ogromny podziw wzbudził młody zawodnik, Artur Kuciapski, który wygrał tam co prawda "zaledwie" srebrny medal, ale spójrzcie tylko, z jakiej pozycji on atakował! Pozostając daleko poza czołówką, do samego końca walczył i jego wysiłek został należycie nagrodzony. Wniosek jest następujący: nieważne jak daleko jesteś, nigdy się nie poddawaj, bo nie wiesz co dzieje się w głowach tych, którzy są przed Tobą i nie wiesz jak wiele możesz stracić, jeśli chociaż nie spróbujesz dać z siebie wszystkiego!


Justyna Kowalczyk - złoto w Soczi ze złamaną kością
źródło: flickr.com
Ostatnie zimowe igrzyska olimpijskie niosły ze sobą mnóstwo emocji, a oczy wszystkich kibiców podczas każdego z wyścigów były skierowane na naszą już-legendę biegów narciarskich, Justynę Kowalczyk. Sytuacja była dramatyczna ze względu na kontuzję, której Justyna nabawiła się przypadkowo jeszcze przed igrzyskami, czyli złamanie kości śródstopia. Najzwyczajniej w świecie, było mi dziewczyny żal, bo przecież wiadomo, że dla każdego sportowca, igrzyska to najważniejsza impreza, i to głównie do niej przygotowuje się przez cztery lata (a o istocie Igrzysk, możecie poczytać tutaj:). Dlatego też trzymałam za naszą biegaczkę kciuki dwa razy mocniej niż zazwyczaj. I byłam jeszcze bardziej pełna podziwu niż zazwyczaj dla woli walki i zawziętości naszej zawodniczki. Pomimo wszelkich trudności, które się spiętrzyły przed startem w biegu na 10 km, dała radę i po raz kolejny podarowała nam łzy radości i powód do dumy. A ten historyczny występ, możecie zobaczyć tutaj :)




Złoty medal mistrzostw świata i szaleństwo w Spodku!
Na koniec oczywiście nie mogło zabraknąć złotego medalu mistrzostw świata, którego nasi siatkarze wcale nie musieli z Polski przywozić ;). Ja co prawda oglądałam tę scenę z nieco innej perspektywy, a dokładnie było to kilka metrów wyżej (wrażenia opisane tutaj!). A to co się działo w tamtej chwili na dole, zobaczyłam dopiero w telewizji, bo po ostatnim punkcie panowała na trybunach taka euforia, że tak naprawdę, to ciężko powiedzieć co tak właściwie się działo ;D Dlatego warto zobaczyć to jeszcze raz i przypomnieć sobie jak to było :)



Czekamy na więcej!
Oczywiście, takich momentów mogłoby się tutaj znaleźć równie dobrze dwa razy więcej, bo polscy sportowcy ostatnio coraz lepiej radzą sobie na arenach międzynarodowych i coraz częściej dają nam powody do radości. Dlatego też, mam nadzieję, że jeśli po raz kolejny pojawi się tutaj tego typu wpis, to będę "zmuszona" pokazać Wam tych wspaniałych momentów co najmniej dwa razy tyle co dzisiaj!

Share:

niedziela, 2 listopada 2014

9 brutalnych życiowych prawd

Dzisiaj na blogu nie będzie fachowo, ale za to szczerze i trochę przemądrzalsko. Po krótkiej refleksji nad życiem doszłam ostatnio do pewnych wniosków, zupełnie oczywistych i nieskomplikowanych. I mimo, że są one właśnie takie proste, to często nie zdajemy sobie z nich sprawy albo umiejętnie udaje nam się ich nie zauważać. Chociaż w sumie nie wiadomo dlaczego, bo wydaje mi się, że zaakceptowanie pewnych rzeczy znacznie ułatwiłoby i uprzyjemniłoby nam naszą egzystencję na tym "ludzkim łez padole". Od razu uprzedzam, nie szykujcie się na żadne rewolucje, tylko może na małe przypomnienie :) Oto kilka brutalnie prawdziwych życiowych prawd, jakie udało mi się odkryć przez te 24 i pół roku życia.


źródło: morguefile.com

Ludzie dookoła są dobrzy.
Naprawdę! To nie jest tak, że w momencie kiedy przekraczasz rano próg swojego mieszkania żeby po raz kolejny stawić czoła całemu światu, to w drodze do celu musisz mijać stado wygłodniałych wilków, które w chwili nieuwagi rzucą się na Ciebie i pożrą Cię w całości. Oczywiście nie brakuje i takich złośliwców i skurczybyków, ale większość osób, które napotykasz na swojej drodze ma dobre intencje i jest ku Tobie przychylnie nastawiona. Założę się, że jeśli wypadną Ci z teczki kartki na środku chodnika, to znajdzie się tam ktoś, kto pomoże Ci je pozbierać. Jeśli zapytasz o drogę, większość osób najchętniej by Cię tam osobiście zaprowadziło. Gdy zabraknie w tramwaju kilku groszy na bilet, pierwsza z brzegu osoba sypnie jakimś drobniakiem, nie bój nic. I nie biorę tych wywodów z malutkiej głowy Kasi, ale z codziennych doświadczeń i obserwacji. Nauczmy się dostrzegać w obcych ludziach więcej pozytywów, a wtedy oni staną się jakoś tak mniej obcy i zdecydowanie bardziej przyjaźni ;)

Otrzymasz pomoc, ale najpierw musisz o nią poprosić.
Bo czasem to tak jest, że wydaje nam się jacy to nie jesteśmy biedni, bezradni i wszyscy mają nas w nosie - nikt się nami nie interesuje i nikt nam nie chce pomóc. Często sama łapię się na tego typu myśleniu i biadoleniu. Po chwili zastanowienia przychodzi jednak refleksja pod tytułem: a czy ja w ogóle prosiłam kogoś o pomoc? No nie. Nie oczekujmy od ludzi, że będą nam czytać w myślach i jak już poczytają to pobiegną nam tłumnie z pomocą. Owijanie w bawełnę też nie ułatwia sprawy. Jeśli istnieje jakiś problem/zadanie, z którym nie potrafimy sobie sami poradzić, to zwróćmy się z tym do kogoś zaufanego. Taka osoba nawet jeśli nie znajdzie dla nas rozwiązania, to sprzeda jakieś wskazówki albo podeśle nam kogoś bardziej obeznanego w temacie. Mi niestety z trudem przychodzi proszenie kogoś o pomoc, ale jeśli już się na to zdobędę, to nie pamiętam sytuacji, w której ktoś by mnie zupełnie zignorował albo odesłał do stu diabłów. Co dwie głowy to nie jedna i o tym to już wszyscy dobrze wiedzą :)

źródło: morguefile.com

Będziesz sprawny i wysportowany, jeśli wstaniesz z kanapy i poćwiczysz.
Sprawdzone na sobie wielokrotnie - za każdym razem działało. Lajkowanie miliona stron o fitnessie i zdrowym odżywianiu na Facebooku oraz czytanie długaśnych artykułów na specjalistycznych portalach nie sprawiły, że zadyszka po wejściu na drugie piętro bloku obróciła się w nicość. Tylko wiedza połączona z intensywną praktyką działa. Stosuję ponownie od dwóch tygodni, kiedy to udało mi się podnieść tyłek z kanapy i jak na razie działa. Ale jakby się coś zmieniło i samo czytanie zaczęło wystarczać, to natychmiast dam Wam znać, żebyście nie tracili niepotrzebnie energii na skomplikowane ćwiczenia ;)

Nauczysz się czegoś, jeśli otworzysz książkę.
Podczas studiów często wydawało mi się, że niektóre przedmioty są zupełnie nie do nauczenia, a jak już uda się jakoś zdać egzamin, to to będzie łut szczęścia albo cud. Hm. No i faktycznie, trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że "nie da się czegoś nauczyć", jeśli człowiek zabiera się za to na dwa dni przed egzaminem. Także ten, wszystko jest do zrobienia, wystarczy tylko odpowiednio wcześnie otworzyć książkę/notatki/cokolwiek i zacząć je czytać. Teraz bym tak robiła. Słowo daję ;)!

źródło: morguefile.com

Napiszesz pracę dyplomową, jeśli zaczniesz ją pisać.
No właśnie. W tym przypadku występuje podobna sytuacja do tej opisanej powyżej, z jedną różnicą: tutaj do przeczytania czegoś dochodzi jeszcze zebranie własnych myśli i przelanie ich na papier w taki sposób, żeby to wszystko miało sens i jakoś wyglądało. Niemniej jednak, jest to dosyć trudne. Ja osobiście miałam tak z pracą magisterską na jednych studiach, gdzie przez całe dwa lata wydawało mi się, że no nie da rady się za to zabrać i to jest w ogóle niemożliwe do napisania. Moje spojrzenie na wszystko uległo diametralnej zmianie na miesiąc przed oddaniem pracy, kiedy to zdałam sobie sprawę, że mój promotor wyjeżdża za miesiąc do USA już na zawsze. Wtedy okazało się, że się da! Naprawdę :) No, a teraz próbuję znów w to uwierzyć pisząc inną zaległą pracę dyplomową...

Kupisz sobie wymarzony rower/rzecz/cokolwiek, jeśli nie wydasz pieniędzy na kolejne piwo/fajki/kawę.
Każdy z nas ma w głowie jakąś rzecz, o której marzy, dzięki której mógłby rozwinąć nowe hobby albo jeszcze bardziej wkręcić się w stare; co zmieniłoby jego życie w mniejszym lub większym stopniu. Często niestety jest tak, że jest to rzecz kosztowna, na którą nas w obecnej chwili nie stać i nic nie wskazuje na to, że ta sytuacja w najbliższym czasie się zmieni. Nie jesteśmy jednak wobec tego całkiem bezradni. Ja nieraz się łapię na tym, że wydaje po kilka złotych na pierdoły, które tak naprawdę nie są mi do życia niezbędne, takie jak kolejna kawa na dworcu albo paczka czipsów. A jakby tak te drobniaki wrzucić do skarbonki zamiast bezmyślnie wyrzucać z portfela? Być może to zajmie trochę czasu, ale lepiej coś sobie kupić po dwóch latach oszczędzania aniżeli po dziesięciu lub wcale. Sprawdzone!

Udasz się w podróż, jeśli najpierw wyjdziesz z domu.
Dobra, powiem od razu, że żaden tam ze mnie wielki podróżnik. Znaczy się, mam w głowie wielkie plany i cele na przyszłość, ale jak na razie udawało mi się jeździć raczej po Polsce. A jeśli gdzieś dalej to albo dawno temu z rodzicami, albo były to wypady na chwilę (tak jak ten do Pragi opisany tutaj). Nie uważam też, żeby takie wyjazdy były jakieś gorsze i nie czuję się jak podróżnik drugiej kategorii. I jedno mogę powiedzieć na pewno: żaden wyjazd nie doszedł do skutku tylko dzięki wielkiemu planowaniu i samemu gadaniu. Za każdym razem trzeba było postawić jakiś krok za próg domu albo mieszkania. Nieraz wystarczyło po prostu pójść sprawdzić rozkład jazdy autobusów i wtedy bilet jakoś mimowolnie pchał się do kieszeni. Innym razem, trzeba było kliknąć kilka razy w różne przyciski w Internecie i mając bilet wysłany na maila, nogi już same pchały się do wyjścia i ruszenia w podróż. Tylko trzeba coś zrobić, a nie tylko gadać. No także ten, Kasia Kowol do dzieła, świat czeka ;)!


źródło: morguefile.com
Otrzymasz uśmiech, jeśli sam nim kogoś obdarujesz.
Pewnie nieraz zdarzyło się Wam obserwować ludzi na ulicach, i mieliście wrażenie, że wszyscy są jacyś smutni i naburmuszeni. I przez to jacyś tacy niesympatyczni. Ja też bardzo często obserwuję u siebie taką reakcję na skwaszone miny, które widzę rano w tramwaju, w południe w hipermarkecie i wieczorem jak wracają po całym dniu pracy do domów. Wtedy od razu przychodzi myśl, jacy ci wszyscy ludzie są smutni i niefajni. Ale nieraz też bywa tak, że trzeba się do tego człowieka w jakiejś sprawie zwrócić i wystarczy, że powie się to uprzejmie i z uśmiechem - wtedy zazwyczaj dostanie się w zamian to samo :) I wówczas okazuje się, że ci ludzie wcale nie tacy straszni jak ich malujemy i wystarczy odrobina życzliwości z naszej strony, żeby obudzić uśmiech i życzliwość w drugim człowieku.

Spełnisz marzenie, jeśli zaczniesz w jego kierunku dążyć.
Na koniec mojego mądrzenia będzie podniośle i patetycznie, niemniej jednak dość istotnie życiowo. Prawda jest taka, że każdy z nas ma jakieś marzenia większe lub mniejsze, które chce albo kiedyś w odległej przeszłości chciał wcielić w życie. Niektóre zdążyły zostać porzucone albo leżą gdzieś w kącie zakurzone. A czasem wcale nie trzeba wiele, żeby je nieco odkurzyć i być może zmienić coś w życiu na lepsze. Być może jedna strona zapisana w Wordzie przybliży kogoś do napisania własnej książki? A 10 minut przebieżki będzie początkiem wielkiego biegania i preludium do sukcesów w maratonach? Może warto o tym pomyśleć i coś zrobić, cokolwiek ;)

źródło: morguefile.com


Share: