poniedziałek, 5 października 2015

Do czego służy jesień?

Panie i Panowie, mamy jesień w pełni, co widać za oknem, na drzewach i na termometrach (brawo, Ameryka właśnie została odkryta). A skoro już przyszła, to można się zastanowić, po co? W dzisiejszym tekście znajdziecie odpowiedź na pytanie: do czego służy jesień? :)

Do zbierania orzechów i grabienia liści

Te czynności są zarezerwowane tylko i wyłącznie na tę porę roku. Dlatego nie należy sobie tego odmawiać, bo potem będziemy żałować. Tym bardziej jak się ma na podwórku trzy drzewa orzecha włoskiego i jeden laskowy. Także liści ci pod dostatkiem, a jeśli ktoś myśli, że tegoroczna susza zaszkodziła owym drzewom, to jest w błędzie: nie nie zaszkodziła. Jest więc co zbierać i można przy tym się nawet zrelaksować i oderwać na chwilę od patrzenia w komputer (co jest niestety lwią częścią mojej pracy..).Same korzyści :) A potem trzeba to wszystko co zjeść, i to jest największa zaleta jesieni.

fot. Kasia Kowol


Do picia zielonej herbaty z cytryną, imbirem i miodem

Nigdy wcześniej, podczas żadnej innej pory roku, nie wpadło mi do głowy, żeby dodać do zielonej herbaty cytryny. W tym roku się to stało, a potem kubka wpadł jeszcze imbir i łyżeczka miodu i tak właśnie odkryłam najlepszy przepis na rozgrzanie w chłodne jesienne wieczory. Szczerze polecam i myślę, że na zimę też się jeszcze może przydać.



Do ugotowania sobie dobrze przyprawionej zupy z dyni

I w ogóle zrobienie czegoś z dyni - ciasta, frytek, czegokolwiek. Przepisów w Internecie jest mnóstwo, a dynia teraz jest najpiękniejsza i najtańsza, to szkoda nie skorzystać! I to jest wyzwanie również dla mnie, bo do tej pory tylko zajadałam się zupami przyrządzonymi przez moich znajomych (które był pyszne!) i teraz chyba przyszedł najwyższy czas żeby samej coś przyrządzić. Challenge accepted, zara lece do sklepu po dynie! B-)


Do marznięcia podczas spacerów

Bądźmy szczerzy, czy nie zbrzydły nam już trochę przechadzki w pełnym słońcu, podczas których nie ma czym oddychać, skóra nam paruje, a głowa sprawia wrażenie jakby zaraz miała doświadczyć udaru słonecznego? Tego lata na pewno przynajmniej raz każdy miał podobny problem, a jesień jest idealnym czasem żeby od tego nieco odpocząć. Wystarczy się trochę cieplej ubrać i wybrać na przechadzkę wśród kasztanów i suchych liści albo wybrać na szybki wypad rowerowy. Jeśli nie chcemy bardzo zmarznąć, to zawsze możemy nieco podkręcić tempo, a po takim spacerze zawsze miło jest sięgnąć po wcześniej wspomnianą herbatkę z imbirem czy innymi dodatkami ;).

fot. Kasia Kowol

Do wyczekiwania debiutów muzycznych

Tak to jest w tym kolorowym świecie reflektorów, że wiele rzeczy zaczyna się właśnie na jesień. Zaczynają się  nowe odcinki seriali, artyści wydają płyty i informują o nowych rozkładówkach tras koncertowych, w modzie też dzieją się ważne rzeczy. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ja na przykład czekam na nową płytę Dawida Podsiadło, i myślę, że nie tylko ja. I to kolejny powód żeby polubić jesień :).


Do poczytania sobie książki pod kocykiem

W wakacje zazwyczaj robiliśmy to na plaży albo gdzieś w górach na łączce,czy też w ogródku lub na tarasie, a teraz jest idealny czas żeby wziąć do ręki książkę, przykryć się kocem, zaparzyć kakaa albo ciepłej herbatki i zagłębić się w ulubionej lekturze. Do tego np. jakaś zapachowa świeczka w tle albo ciacho na talerzu i czytanie nabiera od razu innego wymiaru, prawda?


Do ponarzekania sobie troszkę (ale bez przesady;)

Jesienna pogoda, deszcze, przesilenie mają to do siebie, że dają nam pozwolenie na to żeby sobie trochę ponarzekać. W tym czasie jesteśmy nieco usprawiedliwieni w tym względzie i nie musimy o sobie myśleć jak o najgorszych marudach i starych tetrykach w jednym. Byleby tylko nie przesadzić, bo same narzekanie sytuacji nie zmieni i o tym też warto pamiętać!



Do dłuższego wylegiwania się rano

Macie wyrzuty sumienia jak śpicie nieco za długo w letnie słoneczne poranki? Ja tak, bo zawsze wtedy przychodzi mi cała masa myśli do głowy, co mogłabym zrobić gdyby... W przypadku poranków jesiennych, kiedy słońce wschodzi nieco później, a za oknem jest mgła albo mżawka, każdy śpioch dużo łatwiej znajdzie usprawiedliwienie dla dłuższego wylegiwania się w ciepłych pieleszach. Bo jesień, to mi wolno! A co!


Do cieszenia się z każdego cieplejszego dnia

Gdy w lecie trwa dobra passa pogodowa i za oknem mamy codziennie piękne słońce, to w końcu przestajemy to doceniać (jak jest deszcz, to jakoś każdy to zauważa). Natomiast w jesieni jest tak, że każdy cieplejszy dzień cieszy :) Wystarczy, ze chmury znikną z nieba, temperatura wyskoczy nieco ponad 16 stopni i od razu się człowiekowi micha cieszy i żyć się chce. A weekend, który nam się właśnie przydarzył, był pod tym względem szczególnie spektakularny. I oby więcej takich tej jesieni! 

park w Bieruniu / fot. Kasia Kowol
Do podróżowania i zwiedzania okolicy

Bo kto powiedział, że tylko lato zarezerwowane jest na większe lub mniejsze podróże? Znam wiele osób (i sama też do nich należę), które, jeśli mają taką możliwość, wybierają urlop u schyłku lata albo na początku jesieni. Wtedy wszędzie jest mniej ludzi, zgiełku i nie ma już takich strasznych upałów. Nieplanowana podróż może natomiast okazać się dobrą odskocznią od codziennych obowiązków i niespodziewanie poprawić humor :) I to nie musi być wcale słoneczna Grecja czy Wyspy Kanaryjskie! Czasem odkrywanie najbliższej okolicy przynosi mnóstwo frajdy. Ja już drugi tydzień z rzędu razem z mamą obczajam trasy rowerowe, których do tej pory jeszcze nie miałam okazji poznać i jestem zachwycona! Wszystkim zdecydowanie i bardzo polecam. Czasem za rogiem kryją się skarby, o których nie mamy pojęcia :).

fot. Kasia Kowol

A jakie są Wasze sposoby na fajne wykorzystanie jesiennych dni? :)

PS. Kategorie na górze strony już DZIAŁAJĄ! Wielkie podziękowania dla Kasi Kwiecień z Babeczek na Wybiegu za pomoc <3!

PS2. Klikając w pojedynczą ikonkę Facebooka na samym dole strony, wskoczycie na profil Prozaicznego :) Serdecznie zapraszam!



Share:

wtorek, 29 września 2015

Ja cię proszę, Karkonosze!

Wybór tematu na dziś nie był rzeczą najłatwiejszą. Przyznać muszę, że uzbierało mi się trochę tych mniejszych lub większych wyjazdów, które powinny się - tak myślę - tutaj znaleźć, i nie do końca wiedziałam od czego zacząć. Ostatecznie padło jednak na góry, bo góry kocham i już zaczyna mi ich brakować. Wspomnienia są dość świeże, ponieważ pochodzą z minionych właśnie wakacji. Tym razem nie Tatry, a Karkonosze. Chodźcie na wycieczkę! :)

fot. Kasia Kowol



Zanim zacznę, to chciałabym jeszcze nadmienić, że dzisiejszy wpis będzie dotyczył samych gór i miasta. Część muzealna jest na tyle rozległa i ciekawa, że postanowiłam zachować sobie ją na osobny wpis. Tymczasem, kanapki do plecaka, plecak na plecy, i tak z kanapkami na plecach możemy wreszcie wystartować!

Pierwszy kilometr
Po pierwsze: muszę przyznać, że dobrze ruszyć w Karkonosze, po ciągłym odwiedzaniu Tatr. Chociaż krajobrazowo te drugie w mojej opinii wygrywają, to te mniejsze też mają swoje liczne zalety. W zasadzie, to taką zaletę, która przesłania i generuje następne: jest tam dużo mniej ludzi. DUŻO MNIEJ. Zdarzały się sytuacje, że szlak był zupełnie pusty - chociaż wyjazd miał miejsce w samym środku sezonu (przełom lipca i sierpnia). Mniej ludzi to też mniej hałasu, mniej śmieci i brak konieczności przepychania się na szlaku. Gdy maszerowałyśmy dzielnie na Śnieżkę, to mały tłumek spotkałyśmy dopiero przy Domu Śląskim i na szczycie. Niemniej jednak, i tak było tam bardzo przestronnie i przewiewnie (ze szczególnym naciskiem na przewiewnie ;)). W życiu nie zamieniłabym tego na stanie w kolejce w drodze na Giewont! Zmarzłam, ale warto było! Tym bardziej, że tras, które tam prowadzą jest do wyboru do koloru. Szczerze polecam! Poniżej kilka zdjęć na zachętę ;).
fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol

fot. Kasia Kowol


o tak właśnie było zimno! / fot. Kasia Kowol


Drugi kilometr
Chociaż Karkonosze znacznie niższe są od Tatr, to nie znaczy, że i tu nie można się zmęczyć. Owszem, można. Szczególnie wtedy, kiedy jesteście w najostrzejszej fazie kataru, nie planujecie wycieczki w góry i nagle podczas spaceru staje przed wami "jakaśtamprzełęcz". Gdyby tylko stała, ha! Ta właśnie "jakaśtamprzełęcz" patrzy na was z wyższością i mówi: "nie wejdziesz". Oczywiście, wtedy pada wszystkim dobrze znana odpowiedź**, no i wchodzicie. Na początku jest lekko i przyjemnie, las, równy teren, myślicie sobie: "sosenek się nawdycham, katar wyleczę". Potem wyskakuje ostre podejście, które ma trwać chwilę, która trwa z godzinę i tak z jęzorem na brodzie lądujecie na tej niewinnej przełęczy. Zmęczeni, ale szczęśliwi! I to jest właśnie fajne w tych górach - niby nie tak szalenie wysokie, ale bywają tam podejścia, który nawet najwytrwalszym dadzą w kość! Poza tym, w drodze na Sowią Przełęcz, można było przejść przez Krucze Skały. Jakby ktoś zawsze miał ochotę na wspinaczkę po skałach, ale do tej pory nie miał na to ani kondycji ani odwagi, to właśnie tu może poczuć się jak prawdziwy kozak. Gdzieś tam rozum podpowiada, że to łatwa trasa, ale i tak czujesz się jak król skał :D A na końcu tej wspinaczki, możesz dodatkowo zasiąść na tronie (jak na prawdziwego króla przystało B-)).

stanowisko poważne, to i mina poważna! / fot. moja mama :)


fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol


Trzeci kilometr
Nie samą wędrówką żyje człowiek, więc na trzecim kilometrze wypadałoby coś zajeść! Wszyscy wędrowcy pewnie wiedzą, że nie ma nic lepszego niż dania z owocami sezonowymi w górskich schroniskach, najlepiej w towarzystwie pysznej herbatki z cytryną albo sokiem malinowym. Nam do gustu jakoś szczególnie przypadło schronisko Na Łomniczce, które w swojej ofercie miało m.in. naleśniki z jabłkami, truskawkami, borówkami i nie pamiętam czym jeszcze, ale był pyszne! Dodatkowego uroku dodawały przytulne wnętrze, brak kolejek i koty, które łasiły się do każdego i czekały na szynkę, kiełbaskę i jakąkolwiek część kanapek turystów, która zawierała w sobie mięso. Potem można było już śmiało ruszać do Samotni, ale o tym pisać nie należy, na to trzeba po prostu popatrzeć.
fot. Kasia Kowol


Samotnia / fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol


schronisko Na Łomniczce / fot. Kasia Kowol

Czwarty kilometr
Była górska wycieczka, a teraz trzeba powoli już kierować się do miasta. Miasta, które na pierwszy rzut oka może dziwić turystę przywykłego do zakopiańskiej kultury góralskiej, ale które - jak się jednak okazuje - ma wszystko co trzeba. Na początku było dla mnie dziwne, że nie każda knajpa jest drewniana i nie gra w niej kapela góralska, a ścisłe centrum nie szczyci się rekordowymi dochodami ze sprzedaży oscypków. Dlatego, czułam się nieco dziwnie i jakoś tak "nie po góralsku". W miarę upływu czasu, jak już się człowiek z tym oswoił, to pomyślałam, że to w zasadzie fajne. Bo czemu mają kreować tu na siłę taką atmosferę jaka jest w Zakopanem? Zakopane to Zakopane, a Karpacz to Karpacz i niech tak zostanie. Poza tym, miejscowa architektura obfituje w stare i jak się domyślam częściowo poniemieckie piękne kamienice z drewnianymi elementami (nie znam się na architekturze, nie umiem inaczej opisać, polecam zobaczyć na własne oczy:)). Mają też ciekawą drewnianą skocznię narciarską, na której całkiem niedawno hopkał sobie sam Adam Małysz (chociaż kwestia tego malowniczego akwenu wodnego na dole jest zastanawiająca :D). 

fot. Kasia Kowol




fot. Kasia Kowol


Piąty kilometr
Schodząc ze skoczni, dobrnęliśmy do ostatniego kilometra naszej wycieczki. Podsumowując, zarówno góry jak i miasto skradły część mojego wędrownego serduszka i nie mam żadnych wątpliwości, że jeszcze tu prędzej czy później wrócę. Ci z was, którzy zdążyli podczas tego krótkiego spaceru troszkę polubić tę część Polski, już teraz zapraszam na drugą część wycieczki, tym razem z muzeami w roli głównej. Jeśli jesteście ciekawi, dlaczego nie trzeba zwiedzać świątyni Wang z przewodnikiem w języku niemieckim oraz co za osobnik błąka się po cienistych ścieżkach Karkonoszy, to zapraszam już wkrótce! :)  

fot. Kasia Kowol

**JA NIE WEJDĘ????


Share:

środa, 23 września 2015

Czasem smutno

Tutaj miał powstać bardzo pozytywny wpis. Planowałam go już od kilku dni i był dedykowany specjalnie na pierwszy dzień jesieni, żeby rozpocząć ją z należytą energią. Jednak po dzisiejszym zakończeniu Pucharu Świata nie jestem w stanie się zmusić do pozytywnej motywacji i na siłę tego robić nie mam zamiaru. Być może powstanie on tutaj wkrótce, ale dzisiaj będzie na smutno. Bo w życiu nie zawsze jest tak, że trzeba srać tęczą, szczególnie jeśli się jej wcześniej nie zjadło. Zapraszam zwyczajnie na wyjątkowo nieradosny post.



Gwoli wyjaśnienia. U mnie wszystko w porządku i nie mam na co narzekać. Jednak każdy kto czyta tego bloga albo chociaż trochę interesuje się sportem, wie, że dzisiaj polscy siatkarze rozegrali ostatni mecz Pucharu Świata w Japonii. Potężna impreza, gdzie przez dwa tygodnie prawie codziennie stajesz na boisku i walczysz jak szalony o pierwsze bądź drugie miejsce, bo tylko one dają ci kwalifikację do nadchodzących igrzysk olimpijskich. Polacy spisywali się chyba lepiej niż ktokolwiek mógł przed turniejem przypuszczać. Do tej pory wygrali wszystkie mecze, szli jak burza, a dzisiaj wystarczyłyby tylko dwa sety wygrane z Włochami, żeby mieć ten upragniony awans na igrzyska. Nie udało się jednak, chociaż wszystko wskazywało na to, że cała ta historia zakończy się happy endem. I srał pies ten brązowy medal i brak kwalifikacji – najbardziej żal chłopaków, którzy przygotowywali się do tego turnieju bardzo długo i zostawili tam mnóstwo zdrowia i serca. Kibice wiedzą o jakie uczucie mi chodzi, a ci, którzy się sportem nie interesują, niech sobie przypomną jak to było gdy uczyli się na egzamin jak nigdy i nie zdali. Albo dołożyli do jakiejś sprawy wszelkich sił i nie poszło. No, to właśnie o to chodzi. Jeśli do tego dochodzi obrazek załamanego Michała Kubiaka i ledwo powstrzymujących łzy Fabiana Drzyzgi i Piotrka Gacka na trzecim stopniu podium, to oczy same robią się wilgotne i nie ma mowy o pozytywnych emocjach :(.

Czasem są takie chwile w życiu, że najnormalniej w świecie robi nam się smutno, bo nie możemy nic poradzić na zaistniałą sytuację i to może dotyczyć jakiejkolwiek sfery naszej egzystencji na tym świecie. A że psychologowie ciągle powtarzają, że uczucia trzeba umieć nazywać i sobie je uświadamiać, to czasem dobrze w takich sytuacjach się na siłę nie uszczęśliwiać tylko dobić, posiedzieć trochę w tym smutku, a potem się ogarnąć, otrzepać i iść dalej. Poniżej kilka propozycji na nieco smutniejszy wieczór, kiedy nie mamy ochoty oglądać komedii albo występów kabaretowych. Może komuś też się właśnie dzisiaj przydadzą.

Muzyka
Zawsze zdaje egzamin w takiej sytuacji i jest chyba pierwszą rzeczą, bo którą sięgam wówczas. Z reguły pozwala zejść na sam dół w miarę bezboleśnie, a potem dość lekko stamtąd wyjść. Oto kilka propozycji, które zazwyczaj działają bez zarzutu!


Fisza słucham zarówno gdy mam dobry humor, jak i ten gorszy - magia jego piosenek polega też na tym, że idealnie wpisują się w różnorakie nastroje. Szczerze polecam ("Sznurowadła", "Polepiony" też dają radę).





Tutaj pozostajemy w temacie z tą różnicą, że ta piosenka jest spokojniejsza i jakoś tak bardziej rozdzierająca, ale jednocześnie piękna!




Ta piosenka ma tu szczególny wydźwięk. Nie trzeba więcej komentować

Inne bardzo trafne pozycje to np.:

Największą zaletą tych wszystkich utworów jest to, że przy dobrym nastroju zapewniają świetne doznania muzyczne, a przy dołującym oswajają rzeczywistość.

Filmy
Są i filmy, które niekoniecznie zawsze mają za zadanie dołować, ale czasem po prostu w taki sposób oddziaływają na emocje konkretnej osoby, którą w tym przypadku jestem ja. Proszę, może was też coś zainspiruje.

Co jest grane, Davis? Film z ultraprzystojnym Oscarem Isaacem w roli pierwszoplanowej i Justinem Timberlakiem w drugoplanowej. Film braci Coen, którego ja pewnie nie potrafię właściwie docenić, ale zapamiętałam go jako produkcję o tym, że nieważne jak się starasz - i tak ci nie wyjdzie, i to nieprawda, że w życiu możesz być kim chcesz.



Ciekawyprzypadek Benjamina Buttona <- klik z rewelacyjnym Bradem Pittem w roli głównej. Benjamin rodzi się stary i potem młodnieje i umiera jako noworodek.

Wspólna i rewelacyjna produkcja BBC i TVP1 Dzwony wojny <- klik opowiadająca historię żołnierzy walczących przeciwko sobie w okopach w czasie I wojny światowej. Po obejrzeniu ostatniego odcinka chciałam, żeby mnie ziemia wchłonęła z rozpaczy (zaznaczam, że jest to bardzo piękny i wzruszająca historia!)



Dziewczyna z lilią nie do końca wiadomo o co chodzi w tym filmie i gdzie zmierza fabuła, ale nie pamiętam żeby jakiś film przejął mnie takim smutkiem. Znakomita zabawa kolorami i formą. Obecnie czytam książkę i zobaczymy jakie będą wrażenia po lekturze. Niech was ten bajkowy trailer nie zmyli!

Ponadto:

Gran Torino <- klik

Od razu chcę zaznaczyć, że te filmy są piękne i równie dobrze nadają się na radosny wieczór, ale znacznie lepiej wpisują się w gorszy nastrój i może warto je sobie na taki czas właśnie zostawić.



I to by było tyle jeśli chodzi o smutki na dziś. Już wkrótce zapraszam na wpis o Karkonoszach, który jest obecnie w przygotowaniu. 

Dla miłośników sportu i siatkarzy na pocieszenie już niedługo Mistrzostwa Europy i tam się odegramy! I żeby już nie było tak kosmicznie smutno, to fajnie, że Lewy strzelił te 5 goli na raz. No ;).


Wszystkie filmy i nagrania, które znalazły się w powyższym wpisie pochodzą z portalu Youtube i są własnością ich twórców.
Share:

czwartek, 3 września 2015

Prozaiczny Poranek: Dzień dobry we wrześniu!

Kochani (tak Was ładnie przywitam, a co mi tam! ;), wakacje dobiegły końca i tak samo rzecz się ma z wakacjami blogowymi. Wrzesień to tak jakby drugi po styczniu nowy początek w roku, więc przyszedł czas aby zaprowadzić zmiany na Prozaicznym. O tych właśnie zmianach, o planach na nadchodzące tygodnie, a także o inspiracjach na ten wrześniowy poranek przeczytacie w dzisiejszym wpisie. Serdecznie zapraszam!



Zmiany, zmiany, zmiany
były szykowane od dawna, ale ostatecznie udało mi się zmobilizować i zdecydować na nowy szablon w ostatnich dniach. Sam wybór nie był tak bardzo trudny, jak samo dostosowywanie go oraz poznawanie tajników html-a, co wciąż czynię i co zapewne jeszcze trochę potrwa. Dlatego bardzo proszę o cierpliwość i wyrozumiałość, mam nadzieję, że wkrótce wszystko doprowadzę do porządku. Póki co, uwaga ważne: NIE DZIAŁAJĄ KATEGORIE NA GÓRZE STRONY! Ale spokojnie, jeśli zjedziecie sobie na sam dół, tam gdzie zdjęcie z moją mordką, to po lewej stronie jest wszystko uporządkowane tak jak w poprzedniej wersji. Są jeszcze jakieś angielskie wtrącenia i inne przypierdółki, które i mnie działają na nerwy, ale i to się za niedługo zmieni. Ważne, że idzie ku lepszemu i do przodu, trzymajcie kciuki żeby jeszcze nabrało tempa!

Plany, plany, plany
zostały poczynione. Oczywiście dość ogólne i elastyczne jak to u mnie, bo jak już kiedyś pisałam, nie potrafię i nie lubię ustalać sobie sztywnego planu działania. Na pewno wracamy do Prozaicznych Poranków (klik), bo to dobre dla mnie żeby się powoli rozkręcać, a i światu się trochę inspiracji pewno przyda (wiece, jesień, przesilenie i te sprawy). Chciałabym też stworzyć taki powakacyjny cykl podróżniczy, gdzie opisywałabym miejsca, w które udało mi się zawitać - niekoniecznie tylko w te wakacje, bo mam sporo takich zaległych podróży. Skąd ten pomysł? Widzę, że te wpisy cieszą się dużą popularnością wśród czytelników jak choćby ten o Pradze (klik), czy o Tatrach (klik). W najbliższym czasie też szykuje mi się wyjazd, więc z pewnością będzie czym się tutaj dzielić :). Powinien pojawić się też sport i kultura, ale czy właśnie tutaj... to się jeszcze okaże. Na razie cicho sza na ten temat i dość już tego planowania, bo się zaraz rozchoruję...



Wrzesień, wrzesień, wrzesień
bardzo szybko i niespodziewanie nam nadszedł. Trzeba się teraz szybciutko ocknąć po tych ciepłych i leniwych dniach, bo są już za nami, a czym szybciej wrócimy do jesiennej rzeczywistości, tym lepiej dla nas samych. Na pocieszenie mamy mnóstwo rzeczy. Na początek choćby to, że jeszcze wcale nie będzie tak zimno i już nie będzie tak ekstremalnie gorąco. Dlatego długie jesienny spacery i wypady rowerowe do parku są ciągle przed nami! A chcę zaznaczyć, że nigdy nie jest tak pięknie i kolorowo w parkach jak na początku jesieni :). Po drugie, jak już wcześniej wspomniałam, wrzesień to taki nowy początek w ciągu roku. W wakacje odpoczęliśmy i teraz możemy zacząć coś nowego, zmienić pracę, zapisać się na kurs językowy - bo to właśnie ten czas. Także wrzesień i jesień wcale nie musi być taka zła, wystarczy je tylko trochę odczarować i będzie pięknie :). A tym, którym inspiracji wciąż mało, podsyłam troszkę ciekawych linków na dobry dzień, łapcie i klikajcie:


I to by było na tyle na początek września :) Pozytywnego miesiąca Wam życzę i jeszcze podsyłam piosenkę do przytupania nóżką pod stołem ;)


Share:

czwartek, 11 czerwca 2015

Kibica siatkówki po starcie Ligi Światowej spostrzeżenia pierwsze

Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, niecałe dwa tygodnie temu polscy siatkarze rozegrali pierwszy w tym sezonie reprezentacyjnym mecz w ramach rozgrywek Ligi Światowej. Wówczas ich przeciwnikiem była jak zawsze silna Rosja, natomiast tydzień później przyszedł czas na nieprzewidywalny w swoich poczynaniach Iran. Do tej pory Polacy wychodzili ze wszystkich pojedynków zwycięsko, a moja radość z tego powodu jest tak wielka, że przerodziła się w niniejszy artykuł na blogu, na który z tego miejsca wszystkich serdecznie zapraszam :).

Niecierpliwe oczekiwanie i przedsezonowa niepewność
Wszyscy dobrze pamiętamy, że ostatni sezon w wykonaniu naszej reprezentacji zakończył się spektakularnie (o tym jak bardzo spektakularnie, można przeczytać tutaj). Siatkarze, zdobywając tytuł Mistrzów Świata postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko, tak, że wyżej się już chyba nie da (no może gdyby zdobyli złoto na igrzyskach olimpijskich, to byłoby nieco wyżej niż teraz). Wiadomym było więc, że oczekiwania przed obecnym sezonem są bardzo wysokie, ale równocześnie towarzyszyła im świadomość tego, że reprezentację – przynajmniej na ten sezon, o ile nie na dobre – opuścili jej czterej czołowi i doświadczeni zawodnicy: Krzysiek Ignaczak, Michał Winiarski, Paweł Zagumny oraz Mariusz Wlazły. Bez nich nasza drużyna, mimo że wciąż silna, nie była traktowana jako stuprocentowy faworyt do wygrania LŚ i w ogóle wszystkiego. Poza tym, nowy sezon to nowy sezon – nigdy nie możemy być pewni jak zawodnicy będą sobie radzić po ciężkich rozgrywkach klubowych, czy też jakie nowe koncepcje zaproponuje i wprowadzi do treningów trener. Dlatego wszyscy zawsze z ogromnym napięciem i bardzo bacznie przyglądają się poczynaniom siatkarzy podczas pierwszego meczu. A ten pierwszy po długiej przewie był taki, że owemu przyglądaniu się towarzyszyło z pewnością przecieranie oczu ze zdumienia i podtrzymywaniu szczęki, która co chwilę opadała, bo... 

źródło: en.wikipedia.org


było tak dobrze!
Nie czarujmy się, nie wiem czy ktokolwiek przypuszczał, że nasi wyjdą na boisko po kilkumiesięcznej przerwie i zleją Rosjan 3:0 (bo inaczej nie można tego było nazwać;). Dodatkowo, z bardzo dobrej strony pokazali się tutaj Mateusz Bieniek - debiutant w reprezentacji Polski seniorów, który czarował Rosjan zarówno zagrywką, jak i swoją skutecznością w ataku (podobno Piotr Gacek śmiał się po meczu, że przypilnuje Bieńka, żeby po tym wieczorze nie poszedł do solarium i nie strzelił sobie tatuażu :D). Niemniej jednak, wydaje się, że temu chłopakowi woda sodowa raczej do głowy uderzyć nie powinna. Cieszy też powrót Bartosza Kurka, bez którego jak wiadomo reprezentacja sobie na Mistrzostwach Świata poradziła, ale z którym zapewne będzie sobie radzić jeszcze lepiej. Swoją drogą, dla Bartka to też pewnego rodzaju debiut, bo z przyjęcia został przeniesiony na pozycję atakującego na potrzeby reprezentacji. Jak na razie ta konfiguracja zdaje egzamin i mamy nadzieje, że będzie jeszcze lepiej. W drugim meczu z Rosjanami było już znacznie trudniej, ale ostatecznie wyszliśmy z tej batalii zwycięsko, pokonując przeciwników w tie breaku. Z resztą, to niejedyny tie break w tym sezonie, w którym Polacy byli górą, ponieważ tak samo dramatycznie wyglądał drugi mecz z Iranem, rozgrywany tydzień później w Częstochowie. Dobrze jest mieć świadomość, że umiejętność trzymania nerwów na wodzy i walki do samego końca nawet w trudnych momentach ostała się w naszych szeregach, mimo prawie rocznej przerwy w występach biało-czerwonych.

Nie tylko na boisku mamy nowe twarze
Ten, kto ogląda mecze reprezentacji Polski w telewizji, wie, że studio zarówno przed, jak i po meczu, jest prowadzone generalnie w tonie luźnym i - rzekłabym - raczej humorystycznym. Oczywiście, Panowie dzielą się z kibicami ważnymi technicznymi i profesjonalnymi danymi i analizami, ale kiedy w studiu siedzą takie osobowości jak Ireneusz Mazur i Jerzy Mielewski, to wiadomo, że rozmowa będzie co najmniej nietuzinkowa. Teraz do tego składu dołączył Krzysztof Ignaczak, który wcześniej również się tam pojawiał, ale domyślam się, że po zakończeniu kariery w kadrze stanie się stałym bywalcem. W związku z tym, powstała nam tam swoista mieszanka wybuchowa, którą większość kibiców uwielbia, bo żartów i niektórych wypowiedzi tych Panów nie da się zapomnieć i nie da się przy nich nie zaśmiać. Część z nich jest trochę kąśliwa, niektóre są ironiczne, inne znowu ocierają się o absurd – a to wszystko to jest to, co misie lubią najbardziej ^^. Ponadto, Panowie nie szczędzą ciętych żartów wobec siebie nawzajem, a co najważniejsze potrafią się z nich śmiać, co dodatkowo ubogaca całe widowisko :D. Myślę, że jest to dobry temat na osobny wpis, a że mam pozapisywane w różnych miejscach rozmaite „kwiatki”, to kiedyś chętnie nimi z Wami podzielę.

źródło: flickr.com


Teraz tournée po świecie
W Polsce, wiadomo, gra się łatwiej i fajnie, że nasi to wykorzystali, teraz pora na zmiany stref czasowych i inne trudności. Mamy jednak nadzieję, że to ich zahartuje w boju – szczególnie tych młodych zawodników. W najbliższy weekend na tapecie będą pojedynki ze Stanami Zjednoczonymi, które nigdy nie są łatwe. Mecze z Rosjanami na ich własnym terenie to też nie jest bułka z masłem. Natomiast Iran... kto oglądał już kiedyś mecz rozgrywany tamże, ten wie o czym ja mówię. Poziom huku, szumu i gwizdów jest tam tak ekstremalny, że czasem trudno jest dosłyszeć słowa komentatorów. Najgorsze jest to, że on trwa nieprzerwanie. Nieważne kto serwuje. Nieważne czy jest właśnie przerwa techniczna. Nieważne, że na boisku nie dzieję się nic szczególnego. Oni po prostu buczą. Biorąc pod uwagę, fakt, że tam na trybunach zasiadają sami mężczyźni, no to sobie możecie ten dramatyczny spektakl wyobrazić (albo obejrzeć nayoutube - order dla tego, kto to wytrzyma w całości). Jak więc widać, będzie gorąco, „będzie zabawa, będzie się działo” i emocji w najbliższych tygodniach na pewno nie zabraknie!

źródło: pl.wikipedia,org


A potem...?
A potem nasi siatkarze wracają do Polski, czego ja się już nie mogę doczekać, bo 4 lipca grają w Krakowie ze Stanami, i my tam będziemy ze swoją ekipą B-). Dlatego już teraz mogę obiecać obszerną relację z tego wydarzenia, zarówno fotograficzną jak i słowną :). Zawczasu serdecznie zapraszam! A może kogoś z Was uda mi się tam spotkać? :)

PS. Uwaga, uwaga! W najbliższych dniach zamierzam wprowadzić większe zmiany na blogu, więc przez jakiś czas, może tutaj panować ogólny chaos i bałagan, za co z góry przepraszam!


PS2. Mam nadzieję, że efekt końcowy wszystkie niedogodności Wam zrekompensuje :).
Share:

czwartek, 4 czerwca 2015

Co tutaj się w ogóle wyrabia?

No właśnie – to jest dobre pytanie. Bardzo długo panowała cisza i pustka na blogu, dlatego doszłam do wniosku, że teraz nie mogę tak sobie po prostu wrócić, ot co, bez żadnych wyjaśnień. Zapraszam wszystkich zainteresowanych na wpis dotyczący tego, co się działo i tego, co się dziać będzie. A jeśli kogoś to w zasadzie nie interesuje – to proszę o cierpliwość, wkrótce pojawi się „normalny” wpis ;).

Gdzie żeś ty bywał czarny baranie?
Licencjat stukałem, mój miły panie! (62 strony, bom pomylony ;P) Dokładnie tak było i to jest w zasadzie główny i prawie jedyny powód stagnacji, która zapanowała przez ostatni czas na blogu. Gwoli wyjaśnienia: była to zaległa praca licencjacka, na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna, którą odkładałam już przez prawie 2 lata aż w końcu usłyszałam w oddali bicie dzwonu. Jak się okazało, był to ostatni dzwon(ek) żeby się do tego zabrać i obronić tytuł oraz przypieczętować 3 lata nauki, no i udało się w końcu zamknąć temat. Temat jak dla mnie ciekawy i przyjemny – akademickie rozważania dotyczące felietonów sportowych autorstwa Zdzisława Ambroziaka, ale sama czynność pisania takich dzieł zawsze jest dla mnie problemem. Jak się już jednak rozpędziłam, to stworzyłam pracę teoretycznie o połowę za długą. Ale jak widać, udało się w końcu przynajmniej pokonać lenistwo, ostatnia kropka została postawiona, a bronić się będę końcem czerwca, więc bardzo proszę o mentalne wsparcie :) A ponieważ praca jest gotowa, to mogę ze spokojnym sumieniem wrócić do pisania bloga i proszę bardzo – oto jestem ;) (nareszcie, bo bardzo mi tego brakowało!)

morguefile.com

Cóżeś tam robił, czarny baranie?
Radio Oświęcim i język włoski, mój miły panie! Prawda jest taka, że gdybym miała tylko jedną pracę i licencjat do napisania, to i na bloga znalazłby się czas. Niemniej jednak, jakoś tako się w tym roku poskładało, że zapisałam się na kurs włoskiego (w końcu i nie wiem dlaczego tak późno!), a ponadto nadarzyła się okazja żeby przyłączyć się do drużyny lokalnego radia w moim rodzinnym mieście. W obydwie rzeczy bardzo się wkręciłam i próbuję prężnie działać, dlatego czas mam rozplanowany praktycznie co do godziny każdego tygodnia, tak żeby ze wszystkim zdążyć i przy okazji się tym nacieszyć :) Na stronę Radia Oświęcim serdecznie zapraszam (na facebooka też). Koniecznie nas posłuchajcie, bo zaczynamy się rozkręcać i cóż tu dużo mówić – dzieje się i dziać się zapewne będzie!

Gdzie teraz zmierzasz, czarny baranie?
Do przodu jak zawsze, mój miły panie! Przez czas tworzenia licencjatu, ale też dużo wcześniej, w mojej głowie pojawiło się mnóstwo pomysłów na nowe rzeczy, których mogę się podjąć; na ulepszenia blogowe oraz na nowy projekt, ale nic na razie na jego temat więcej nie zdradzę. Nie wiem dlaczego tak jest, ale zawsze gdy mam do zrobienia coś konkretnego, gdzie jest niewiele miejsca na kreatywność, to mam wrażenie, że jedna półkula mojego mózgu po cichutku wykrada się z głowy przez maleńkie drzwiczki, chichocąc i bąkając pod nosem „to wy se tu siedźcie, a ja zaraz wracam” :D. A gdy ta druga się już zmęczy i kończy pracę, to ta pierwsza wraca niepostrzeżenie po tym jak pozbierała do worka pomysły na życie z całego świata. I weź tu człowieku sobie potem coś z tego wybierz... Podjęłam jednak wysiłek i postanowiłam coś z tego bogactwa myśli wyselekcjonować, a efekty zapewne będą widoczne w bliższym lub dalszym „krótce”. Uchylę rąbka tajemnicy, że idą graficzne i nie tylko zmiany na Prozaicznym, więc szykujcie się na odświeżenie klimatu :). 

zdjęcie Kasia Kowol/ koncert w Hali Stulecia


A tak poza tym, czarny baranie?
A tak poza tym, to mnóstwo rzezy, które niezmiernie mnie cieszą! Takie jak zbliżające się planowane i nieplanowane wycieczki, lista książek do kupienia, koncerty Męskiego Grania w perfekcyjnym jak dla mnie składzie i siatkarski sezon reprezentacyjny! W ostatnim tygodniu ruszyły rozgrywki Ligi Światowej i już na początek wygraliśmy z Rosją dwa mecze, więc jak tu się nie skakać z radości do sufitu :)! Bardzo stęskniłam się za meczami z udziałem biało-czerwonych i niezmiernie się cieszę, że emocje sprzed roku zaczynają powoli budzić się z zimowego snu. Jest taka struna w mojej duszy, którą potrafi poruszyć tylko mecz siatkówki i właśnie kilka dni temu drgnęła. Pełną parą zagra zapewne 4 lipca podczas meczu w Krakowie na który wybieramy się z przyjaciółmi i którego już nie mogę się doczekać :). A tak w ogóle, to czerwiec, ciepło, słońce, lato i te sprawy, więc samo dobre nadchodzi :).

Porządki zrobione, można ruszać dalej
Ten wpis był mi potrzebny nie tylko po to, żeby co nieco wam wyjaśnić, ale też po to żeby sobie uporządkować, to co się ostatnio działo, dzieje i dziać będzie, wziąć oddech i pójść spokojnie dalej. Dlatego już teraz zapraszam na kolejne wpisy, które już niedługo się tutaj będą pojawiać – mam nadzieję, że systematycznie. W głowie mam już cała listę tematów, zdradzę więc, że będzie trochę literaturnie, troche muzycznie i na pewno bardzo sportowo, bo w najbliższym czasie siatkówka pewnie przynajmniej w połowie zawładnie moim życiem. Na to wszystko zapraszam już teraz, a póki co macham łapką i wołam cześć i czołem!

PS. Z tym czarnym baranem to nie że coś ze mną nie w porządku albo mam swoje zwierzęce alter ego, ale jest taka piosenka, na bazie której stworzyłam śródtytuły do tego wpisu. Dla tych co nie znają, to proszę tutaj sobie posłuchać. 

PS2. Wcale też nie upieram się, że wszystko ze mną w porządku ;).

morguefile.com


Share:

sobota, 11 kwietnia 2015

Nie wiem.

Po pierwsze, chciałam powiedzieć Wszystkim głośne, radosne (takie wiecie, z otwartymi ramionami) "dzień dobry!", jako że strasznie długo mnie tutaj nie było... Wstyd się przyznać, ale ostatnio różnorakie obowiązki pochłonęły mnie bez reszty, a pisanie bloga musiało zostać zastąpione pisaniem pracy licencjackiej. Tak, ja też nie jestem z tego powodu zachwycona, ale jakoś musimy to wszyscy przeżyć. Potem wrócę z podwójną siłą, obiecuję :). Tymczasem chciałam się czymś podzielić. A konkretnie to swoją niewiedzą. No po prostu nie wiem. I kropka.

Bo teraz to jest tak, że każdy człowiek, który jest dojrzały i ma perspektywy na rozwój, musi mieć plan. Plan dalekosiężny, plan szczegółowy, plan małych kroków i wielkich celów. Plan rozwoju kariery, plan treningowy, plan na wakacje, plan posiłków, plan dnia. Trzy kalendarze na różne okazje i do różnych torebek, ze dwa na ścianie i jeszcze w telefonie. Wszystko musi być pięknie rozpisane i wiadome, bo przecież nic nie może nas zaskoczyć, a jak już, to tak nie za bardzo, żeby nie wypaść z rytmu. Niedługo będziemy sobie robić plan planu. Albo plan planu planu.. planu planu. No.


morguefile.com


A ja sobie nie wiem
Może dlatego, że dookoła otacza mnie ze wszystkich stron presja planowania, które "jest jedynym pewnym wyznacznikiem jakiegokolwiek życiowego sukcesu", zdarza mi się coraz częściej czuć dyskomfort z tego powodu, że mi z tym planowaniem tak nie do końca jest po drodze. Owszem, lubię się pozastanawiać i pomarzyć o tym, co może wydarzyć się w przyszłości, ale jeśli przychodzi do rozpisania na poszczególne kroki działań prowadzących do osiągnięcia danego celu, to nagle okazuje się, że mam dwie lewe ręce i zupełnie nie potrafię albo nie chcę tego robić. Po prostu wówczas całe to marzenie zostaje odarte ze swojej atrakcyjności i uroku, a konieczność przestrzegania po kolei jakichś kroków, sprawia, że w głowie budzi się alarm w postaci wielkiego czerwonego napisu o treści "PRZYMUS" i wtedy to już zupełnie nie chcę mi się nic w tym kierunku robić. I tak plany dalekosiężne i jakiekolwiek inne palą na panewce, zanim jeszcze cokolwiek zacznie się dziać. Nie wiem czy to normalne i też tak może macie? I czy koniecznie z takim podejściem grozi mi brak rozwoju i perspektyw i w ogóle czegokolwiek na przyszłość?

Kiedyś wiedziałam
Rzeczywiście były takie czasy, że naprawdę wiedziałam, jak będzie wyglądać moja przyszłość i to ze szczegółami. Zgodnie z tą wizją, powinnam teraz z resztą być absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna i pracować w jakiejś lokalnej gazecie, możliwe że sportowej, tudzież w portalu siatkarskim. Prywatnie moje życie teoretyczne też już powinno być poukładane i ustabilizowane. Tymczasem, skończyłam na filologii angielskiej na Uniwersytecie Wrocławskim (chociaż na dziennikarstwo też znalazł się czas), a o stabilizacji nic mi nie wiadomo. Po studiach, byłam pewna, że ostatnie co zrobię, to wrócę do swojego rodzinnego Oświęcimia, bo chociaż kocham to miasto, to perspektyw na rozwój medialny tutaj nie widziałam. Tymczasem, okazało się, że powstaje w moim mieście lokalne radio i trach! Częściowo wróciłam i zobaczymy co będzie dalej. Także tyle z mojego planowania.

morguefile.com

Najlepszych rzeczy w życiu nie można zaplanować
Jest jeszcze jeden czynnik sprawiający, że nijak nie po drodze jest mi z planowaniem. A mianowicie to, że większość najfajniejszych i najciekawszych chwil w moim życiu wydarza się bez jakiegokolwiek planowania. Papiery do Wrocławia złożyłam, bo spodobało mi się zdjęcie głównego gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Tak. Weszłam na ich stronę internetową, zobaczyłam to zdjęcie, w głowie pojawiła się myśl: "okej, ładnie tam mają. W sumie to można wysłać papiery, no ewentualnie, jak nie dostanę się do Katowic (tak, po UJ-ocie, pojawiła się koncepcja na Katowice), to sobie tam pójdę. Poza tym, trzeba w jakieś miejsce jeszcze startować, bo a nuż się gdzie indziej nie powiedzie." No i masz, jedna myśl i z takiej myśli powstała 5-cio letnia przygoda i mnóstwo ludzi w moim życiu, bez których nawet nie chcę myśleć, jak by ono wyglądało. Tak samo było z zakupem biletów na finał Mistrzostw Świata. Telefon do przyjaciółki z pytaniem: "to co Aga, bierzemy te bilety na finał? Nikt nie chce, bo pewnie Polska nie zagra, ale na Brazylię i Rosję też fajnie będzie popatrzeć." No i bach, złoto Polaków, a my na trybunach :). I takie przykłady można mnożyć. Najlepsze wyjazdy, najciekawsze spotkania, koncerty i masa innych spraw, które mi się w życiu przytrafiły, nie były przeze mnie planowane. Ba, nawet nie były przeze mnie pomyślane w przeszłości, a jednak się wydarzyły! 

takie tam, z mistrzami świata ;P

Co nieco jednak wiem
To nie jest też tak, że żyję w kompletnym chaosie bez jakiegokolwiek pomysłu na przyszłość, bo tak się nie da. Ogólnie rzec biorąc, wiem w którym mniej więcej kierunku chcę iść w życiu, co robić i jakimi ludźmi się otaczać. Wiem, że gdzieś tam drzemie we mnie żyłka dziennikarska i pewnie będę próbowała coś działać dalej w tym kierunku. Wiem też, że kocham się uczyć języka włoskiego, co robię od ponad pół roku i na pewno ten wybór będę nadal kontynuować, bo obecnie daje mi to 100% radości, rozwoju i inspiracji. I tyle w zasadzie wiem. Cała reszta to luźne przemyślenia i cała masa pomysłów na życie, które spadają mi z nieba w ilości nieprzebranej (najbliższe mi osoby wiedzą, że co tydzień mam nowy pomysł na życie, i traktują to wszystko z ogromną wyrozumiałością, za co z tego miejsca Wam dziękuję ;D;)). Niemniej jednak, nawet tego co wiem nie biorę za pewnik. Kto wie, czy za rok nie stwierdzę, że dziennikarstwo to jednak zawód nie dla mnie i tak właściwie, to wolałabym wypasać owce i produkować oscypek w Tatrach? Albo w ogóle gdzieś w Nowej Zelandii*. Najpiękniejsze właśnie jest to, że nikt tego nie wie, łącznie ze mną - a w zasadzie to ze mną na czele. Mam jednak ogromną nadzieję, że czegokolwiek bym nie wybrała, to zrobię to z przekonaniem, że właśnie to jest moim powołaniem i przynosi szczęście zarówno mi jak i całemu najbliższemu otoczeniu :). A jak przyjdzie taki czas i taka potrzeba, to ufam, że będę mieć odwagę żeby swoją poprzednią decyzję zmienić. Bo życie, to ciągłe zmiany. I tego też na pewno nie wiem, ale tak mi się przynajmniej wydaje :).

PS. Nie wiem do jakiej kategorii można przypasować tę notkę i czy ona jakkolwiek wpłynie refleksyjnie, rozrywkowo lub pouczająco na Czytelników - no, w sensie, czy będziecie mieli z niej jakikolwiek pożytek. Potrzebowałam się wygadać i poukładać co nieco w głowie i to mi pomogło :) A tym, którzy dobrnęli do końca, pięknie dziękuję :).

morguefile.com

* no co, w Nowej Zelandii też by pewnie chcieli pojeść oscypka, a póki co, to chyba nie mogą..


Share:

piątek, 13 lutego 2015

Prozaiczny Poranek: skocznie i na luzie

Czas pędzi ostatnio jak szalony! Znaczy się zawsze jakoś tam pędził, ale ostatnimi czasy, to mi się wydaje, że mknie - i to nie autostradą A4, ale raczej gdzieś po Route 66 - jeśli wiecie o czym mowa. Jeszcze zaledwie chwilę temu był debiut Prozaicznych Poranków z Prozaicznym Poniedziałkiem, a tu już mamy piątek. Z okazji nadchodzącego weekendu, planowałam zamieścić coś zupełnie na luzie, ale wyszło tak jak wyszło, i jest pół na pół. Z resztą przekonajcie się sami jaki się mi stworzył ten Piątkowy Ranek na blogu.

morguefile.com
Najpierw nieco poważniej
Każdy ma w swoim życiu momenty, że coś nie wychodzi, tracimy zapał albo bez większego uzasadnienia wydaje nam się, że się do czegoś nie nadajemy i w ogóle wszystko totalna porażka. Takie momenty najczęściej prędzej czy później mijają, ale gdy się pojawiają to trzeba je jakoś przeżyć. Dobrą radę w takiej sytuacji ma dla Was Maju z bloga Życie Jest Piękne, który pisze tak:
"W takich chwilach mam ochotę, niczym kot, zwinąć się w kłębek gdzieś w kącie, obok jakiegoś ciepłego pieca, leżeć, nie robić nic i lizać rany. ... Co w takich chwilach robić? Stać się tym kotem."
Jeśli zaintrygował Was ten krótki fragment, to odsyłam do całego tekstu. Jest naprawdę przydatny, sprawdzone na własnej skórze.

A jeśli to nie pomoże...
to mam dla Was coś, na co trzeba zarezerwować sobie więcej czasu (na takie większe śniadanie, albo na przerwę obiadową), ale też coś, co nie będzie Was kurczowo trzymać przy komputerze. Mianowicie jest to nagranie audycji w radiowej Trójce, której gościem był Antoni Huczyński, znany w mediach jako Dziarski Dziadek (tutaj konto na Facebooku). Ci, którzy być może słyszeli o nim co nieco, to jest ten Pan, który ma ponad 90 lat i jest bardziej sprawny niż obecnie wielu nastolatków spędzających całe dnie przed ekranami komputerów. Ale nie o tym mowa. Pan Antoni jest tak pozytywnym człowiekiem, że wydawać by się mogło, że życie płynie i zawsze płynęło mu jak z płatka. Trójkowa audycja pokazuje jednak historię zgoła inną, pełną walki ze swoimi słabościami i stawania twarzą w twarz nieraz nawet ze śmiertelnym zagrożeniem. Historia ta pokazuje również, że zawsze należy brać życie w swoje ręce, chwytać byka za rogi i iść do przodu, bo warto. Tak samo jak warto posłuchać tejże rozmowy. Bardzo zachęcam. Mi ustawiła cały dzień do pionu jak było trzeba.

morguefile.com

Są różne sposoby na wykorzystanie swojego czasu
Jednym z nich jest poświęcenie go na ... szycie sweterków dla pingwinów zagrożonych wyginięciem :). Tę informację podesłała mi kilka dni temu Kasia z Babeczek na Wybiegu i muszę przyznać, że mocno chwyciła mnie za serduszko :). Z reszta, zajrzyjcie sami o właśnie tutaj i przekonajcie się jakie cuda wyczynia już od dłuższego czasu 109-letni Australijczyk, Alfred Date (tekst w języku angielskim).

I teraz to już zupełnie na luzie
Pamiętacie wpis na blogu o tym, co robią siatkarze gdy akurat nie grają w siatkówkę? Kto nie pamięta, może kliknąć tu i sobie przypomnieć. Tam pisałam też o działaniach dwóch wyjątkowo aktywnych medialnie siatkarzy, Karola Kłosa i Andrzeja Wrony, a mianowicie o ich słynnych pojedynkach Kłos vs Wrona. Dawno nie zaglądałam na ich wspólny profil, ale ostatnio przypomniała mi się jedna ze słynnych bitew tych Panów i po załączeniu filmiku, byłam po raz kolejny ubawiona do łez. Dlatego raz jeszcze na tym blogu pojawia się ten przezabawny duet i ich wyzwanie pt. kto napcha sobie do buzi więcej pianek i powie wyraźnie "Skra Bełchatów" :D (błagam, powiedzcie, że Was też to tak bawi :D).



Na koniec muzycznie energetycznie!
Tak się akurat złożyło, że w poprzednie poranki raczyłam Was polską dobrą muzyką, która miała za zadanie nie tylko rozruszać Wasze poranki, ale również przekazać jakąś mniej lub bardziej znaczącą treść. Tym razem jednak będzie zupełnie na luzie, weekendowo i skocznie, bo oto przed Wami Van Halen we własnej osobie i jego przez wszystkich dobrze znane "Jump"*. Wskoczmy z hukiem w ten weekend :) Udanego piątku! 



*tak, mi też ta piosenka kojarzy się głównie z Adamem Małyszem.. :D ;)


Share:

środa, 11 lutego 2015

Prozaiczny Poranek: zwiedzanie świata i sport kształtujący charakter

Dzień dobry w już drugim Prozaicznym Poranku :)! Dzisiaj będzie więcej do oglądania aniżeli do czytania, co nie znaczy, że będzie mniej ambitnie. Gwoli wprowadzenia dodam tylko, że tym razem środa wyjątkowo sportowa i motywacyjna. Zapraszam :)

morguefile.com

Zacznijmy jednak od śniadania
Zapowiedziałam dużo sportu i motywacji i teraz tak przekornie zacznę od jedzenia ;). To dlatego, że śniadanie jest posiłkiem najważniejszym, i którego - jak zgodnie głoszą wszyscy dietetycy świata - absolutnie nie wolno pomijać w codziennym jadłospisie. Kasia z Babeczek na Wybiegu, opublikowała przedwczoraj post opisujący jedną z wrocławskich kawiarni, a dokładnie Cafe Vincent, która serwuje różne francuskie przysmaki. Jeśli jesteście zwolennikami tego typu kuchni i macie okazję wpaść do Wrocławia, to myślę, że warto tam zajrzeć. Więcej informacji znajdziecie pod tym linkiem. Mi się aż zachciało zjeść croissanta na śniadanie (którego niestety nie mam..).

A do śniadania trochę motywacji
Jeśli jesteście takimi szczęściarzami, którzy akurat rzeczonego croissanta na stole posiadają (albo chociaż jakieś inne dobroci), to myślę, że do tej konsumpcji warto dołączyć dawkę motywacji, którą tym razem serwuje Wam Jakub Bączek. Nie jest to postać anonimowa - Kuba to trener mentalny naszej kadry narodowej siatkarzy, który razem z naszymi Orłami wywalczył złotym medal Mistrzostw Świata 2014. Postać bardzo pozytywna i nietuzinkowa, o czym możecie się dowiedzieć z wywiadu przeprowadzonego dla portalu Volley Cafe. A tym z Was, którym moje krótkie wyjaśnienie wystarcza i wolą od razu przejść do rzeczy, podsyłam jedno z nagrań wprowadzających do konferencji z Kubą, które stanowi garść prawdziwych i praktycznych informacji dotyczących zwykłej prozy życia. Kuba nie owija w bawełnę (przestroga dla wrażliwych: materiał zawiera miejscami wulgaryzmy), jest szczery do bólu, a także prawi mądrze i konkretnie.


Jak już jesteśmy przy siatkarzach...
to z chęcią podeślę Wam felieton Krzyśka Ignaczaka, który regularnie pisze dla "Przeglądu Sportowego". Tym razem Igła podjął temat sportu, który jest bardzo ważny w naszym życiu już od najmłodszych lat, ponieważ kształtuje charakter i pomaga radzić sobie z różnymi problemami w życiu. Tekst bardzo motywuje do działania i aktywizacji zarówno dzieciaków jak i dorosłych. Dobrze poczytać z rana, a potem truchcikiem udać się na trening ;). Tekst dostępny jest tutaj.

Apropo treningu
wiem, że większość z nas jest codziennie zmotywowana i gotowa do działania, ale jak już przychodzi co do czego, to nie mamy albo czasu albo siły, żeby poświęcić kilka chwil na aktywność fizyczną w ciągu dnia. Ja tak właśnie często mam i dlatego postanowiłam znaleźć na to jakiś złoty środek, no i się udało. W odmętach Internetu dokopałam się do serii 15-minutowych sesji pilatesowych, które nie są przeciążające, a dają oczekiwane efekty. Są to ćwiczenia z sympatyczną Cassey Ho, która zapowiada, że będą zakwasy i faktycznie po porządnie zrobionym treningu, na drugi dzień czuje mięśnie. Trenerka nie mówi nic o tym, że plecy w końcu przestają boleć, ale ja Wam za to mówię taką nowinę i podsyłam jeden trening, może ktoś się skusi po śniadaniu? ;)



To teraz ruszajcie zdobywać świat!
Gdy już przebrnęliście przez wszystkie rewelacje dzisiejszego Prozaicznego Poranka, to na koniec polecam Wam kawałek w wykonaniu trio Fisz Emade Tworzywo zatytułowany "Zwiedzam Świat". Utwór ten podesłała mi przyjaciółka przed naszym weekendowym wypadem w góry i do dzisiaj go sobie nucę, więc zdecydowanie wpada w ucho :). Klikajcie play i ruszajcie na podbój środy :) Dobrego dnia!




Share:

poniedziałek, 9 lutego 2015

Pierwszy Prozaiczny Poniedziałek

W piątek, po długiej przerwie, pojawił się na blogu nowy wpis zapowiadający eksperymentalną serię krótkich acz treściwych wpisów, pod wspólnym tytułem Prozaiczny Poranek. W dużym skrócie chodzi o to, żeby spróbować dobrze rozpocząć dzień i nakręcić się przynajmniej w miarę pozytywnie na pozostałe jego godziny, a najlepiej to aż do wieczora. Więcej do poczytania tutaj. A teraz zaczynamy przez trzy duże P, bo mam zaszczyt Wam przedstawić Pierwszy Prozaiczny Poniedziałek!

W siatkarskim czarnym kinie, czyli Kuba Bednaruk w roli pierwszoplanowej w "Siatkarskim Magazynie"


"Siatkarski Magazyn" na moim biurku ;)

Nie byłabym sobą, gdybym na pierwszy element Pierwszego Prozaicznego Poniedziałku nie wybrała czegoś związanego z moją ulubioną nad życie siatkówką. A tak się akurat złożyło, że wracając wczoraj z gór, nie miałam nic do roboty w pociągu, więc przed podróżą zajrzałam do kiosku i bach! Trafiłam na gazetę, którą już wcześniej planowałam kupić, ze względu na ciekawość (bo to pierwszy magazyn o siatkówce po dość długiej przerwie na rynku prasowym) i ze względu na zapowiadany wywiad z Jakubem Bednarukiem, trenerem Politechniki Warszawskiej. Kuba to postać niezwykle charakterystyczna i pozytywna, która słynie ze swojej aktywnej działalności na Twitterze i tendencji do wylewania potoków słów na wszystkie tematy (o czym również możecie przekonać się w wywiadzie). Rozmowa jest opatrzona całkiem fajną sesją zdjęciową, więc jeśli lubicie siatkarskie (i kinowe ;) klimaty, to jest to rzecz godna polecenia. 

Ian McKellen i Mr Holmes
Gdy już jesteśmy w temacie kina, to wczoraj wieczorem trafiłam na recenzję nowego filmu w reżyserii Billa Condona, zatytułowanego Mr Holmes. Film "przeplata ze sobą kilka wątków i przedstawia urzekający portret mężczyzny, który być może traci siły, ale który wciąż szuka odpowiedzi na pytania." Więcej dowiecie się z recenzji, która jest w języku angielskim, i którą znajdziecie pod tym linkiem. Historia zapowiada się całkiem ciekawie, a biorąc pod uwagę role Sir Iana, to myślę, że możemy się spodziewać całkiem dobrej produkcji. Tu jeszcze podsyłam trailer: 


Pozytywne wyzwanie
U blogerki Marty znalazłam dzisiaj rano nagranie, mówiące o tym dlaczego warto być pozytywnym człowiekiem i zachęcające do wzięcia udziału w wyzwaniu. Myślę, że pomysł całkiem fajny i warto spróbować :). A więcej znajdziecie tutaj.

Bieg charytatwny
W przedostatnim już punkcie tego Prozaicznego Poranka, chcę Wam podesłać link i zachęcić do wzięcia udział w biegu charytatywnym, który odbędzie się 28 lutego w Oświęcimiu. Biegacze będą zbierać pieniądze na nowe płuca dla Piotra. Więcej informacji na ten temat znajdziecie tutaj oraz na stronie www.zadyszka.org.pl . Kto może, niech się przyłączy. Fajnie jest biegać po coś (i niekoniecznie muszą być to bułki w sklepie;).

I na koniec muzycznie :)
Miała być piosenka na dany dzień, więc będzie :). O tym utworze przypomniałam sobie kilka dni temu słuchając radia i do dzisiaj nie chce wyjść mi z głowy. Tak więc żeby rytmicznie i energetycznie zacząć dzień, podsyłam Wam Lao Che z Drogim Panem. Miłego dnia! :)





Share: