wtorek, 29 września 2015

Ja cię proszę, Karkonosze!

Wybór tematu na dziś nie był rzeczą najłatwiejszą. Przyznać muszę, że uzbierało mi się trochę tych mniejszych lub większych wyjazdów, które powinny się - tak myślę - tutaj znaleźć, i nie do końca wiedziałam od czego zacząć. Ostatecznie padło jednak na góry, bo góry kocham i już zaczyna mi ich brakować. Wspomnienia są dość świeże, ponieważ pochodzą z minionych właśnie wakacji. Tym razem nie Tatry, a Karkonosze. Chodźcie na wycieczkę! :)

fot. Kasia Kowol



Zanim zacznę, to chciałabym jeszcze nadmienić, że dzisiejszy wpis będzie dotyczył samych gór i miasta. Część muzealna jest na tyle rozległa i ciekawa, że postanowiłam zachować sobie ją na osobny wpis. Tymczasem, kanapki do plecaka, plecak na plecy, i tak z kanapkami na plecach możemy wreszcie wystartować!

Pierwszy kilometr
Po pierwsze: muszę przyznać, że dobrze ruszyć w Karkonosze, po ciągłym odwiedzaniu Tatr. Chociaż krajobrazowo te drugie w mojej opinii wygrywają, to te mniejsze też mają swoje liczne zalety. W zasadzie, to taką zaletę, która przesłania i generuje następne: jest tam dużo mniej ludzi. DUŻO MNIEJ. Zdarzały się sytuacje, że szlak był zupełnie pusty - chociaż wyjazd miał miejsce w samym środku sezonu (przełom lipca i sierpnia). Mniej ludzi to też mniej hałasu, mniej śmieci i brak konieczności przepychania się na szlaku. Gdy maszerowałyśmy dzielnie na Śnieżkę, to mały tłumek spotkałyśmy dopiero przy Domu Śląskim i na szczycie. Niemniej jednak, i tak było tam bardzo przestronnie i przewiewnie (ze szczególnym naciskiem na przewiewnie ;)). W życiu nie zamieniłabym tego na stanie w kolejce w drodze na Giewont! Zmarzłam, ale warto było! Tym bardziej, że tras, które tam prowadzą jest do wyboru do koloru. Szczerze polecam! Poniżej kilka zdjęć na zachętę ;).
fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol

fot. Kasia Kowol


o tak właśnie było zimno! / fot. Kasia Kowol


Drugi kilometr
Chociaż Karkonosze znacznie niższe są od Tatr, to nie znaczy, że i tu nie można się zmęczyć. Owszem, można. Szczególnie wtedy, kiedy jesteście w najostrzejszej fazie kataru, nie planujecie wycieczki w góry i nagle podczas spaceru staje przed wami "jakaśtamprzełęcz". Gdyby tylko stała, ha! Ta właśnie "jakaśtamprzełęcz" patrzy na was z wyższością i mówi: "nie wejdziesz". Oczywiście, wtedy pada wszystkim dobrze znana odpowiedź**, no i wchodzicie. Na początku jest lekko i przyjemnie, las, równy teren, myślicie sobie: "sosenek się nawdycham, katar wyleczę". Potem wyskakuje ostre podejście, które ma trwać chwilę, która trwa z godzinę i tak z jęzorem na brodzie lądujecie na tej niewinnej przełęczy. Zmęczeni, ale szczęśliwi! I to jest właśnie fajne w tych górach - niby nie tak szalenie wysokie, ale bywają tam podejścia, który nawet najwytrwalszym dadzą w kość! Poza tym, w drodze na Sowią Przełęcz, można było przejść przez Krucze Skały. Jakby ktoś zawsze miał ochotę na wspinaczkę po skałach, ale do tej pory nie miał na to ani kondycji ani odwagi, to właśnie tu może poczuć się jak prawdziwy kozak. Gdzieś tam rozum podpowiada, że to łatwa trasa, ale i tak czujesz się jak król skał :D A na końcu tej wspinaczki, możesz dodatkowo zasiąść na tronie (jak na prawdziwego króla przystało B-)).

stanowisko poważne, to i mina poważna! / fot. moja mama :)


fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol


Trzeci kilometr
Nie samą wędrówką żyje człowiek, więc na trzecim kilometrze wypadałoby coś zajeść! Wszyscy wędrowcy pewnie wiedzą, że nie ma nic lepszego niż dania z owocami sezonowymi w górskich schroniskach, najlepiej w towarzystwie pysznej herbatki z cytryną albo sokiem malinowym. Nam do gustu jakoś szczególnie przypadło schronisko Na Łomniczce, które w swojej ofercie miało m.in. naleśniki z jabłkami, truskawkami, borówkami i nie pamiętam czym jeszcze, ale był pyszne! Dodatkowego uroku dodawały przytulne wnętrze, brak kolejek i koty, które łasiły się do każdego i czekały na szynkę, kiełbaskę i jakąkolwiek część kanapek turystów, która zawierała w sobie mięso. Potem można było już śmiało ruszać do Samotni, ale o tym pisać nie należy, na to trzeba po prostu popatrzeć.
fot. Kasia Kowol


Samotnia / fot. Kasia Kowol


fot. Kasia Kowol


schronisko Na Łomniczce / fot. Kasia Kowol

Czwarty kilometr
Była górska wycieczka, a teraz trzeba powoli już kierować się do miasta. Miasta, które na pierwszy rzut oka może dziwić turystę przywykłego do zakopiańskiej kultury góralskiej, ale które - jak się jednak okazuje - ma wszystko co trzeba. Na początku było dla mnie dziwne, że nie każda knajpa jest drewniana i nie gra w niej kapela góralska, a ścisłe centrum nie szczyci się rekordowymi dochodami ze sprzedaży oscypków. Dlatego, czułam się nieco dziwnie i jakoś tak "nie po góralsku". W miarę upływu czasu, jak już się człowiek z tym oswoił, to pomyślałam, że to w zasadzie fajne. Bo czemu mają kreować tu na siłę taką atmosferę jaka jest w Zakopanem? Zakopane to Zakopane, a Karpacz to Karpacz i niech tak zostanie. Poza tym, miejscowa architektura obfituje w stare i jak się domyślam częściowo poniemieckie piękne kamienice z drewnianymi elementami (nie znam się na architekturze, nie umiem inaczej opisać, polecam zobaczyć na własne oczy:)). Mają też ciekawą drewnianą skocznię narciarską, na której całkiem niedawno hopkał sobie sam Adam Małysz (chociaż kwestia tego malowniczego akwenu wodnego na dole jest zastanawiająca :D). 

fot. Kasia Kowol




fot. Kasia Kowol


Piąty kilometr
Schodząc ze skoczni, dobrnęliśmy do ostatniego kilometra naszej wycieczki. Podsumowując, zarówno góry jak i miasto skradły część mojego wędrownego serduszka i nie mam żadnych wątpliwości, że jeszcze tu prędzej czy później wrócę. Ci z was, którzy zdążyli podczas tego krótkiego spaceru troszkę polubić tę część Polski, już teraz zapraszam na drugą część wycieczki, tym razem z muzeami w roli głównej. Jeśli jesteście ciekawi, dlaczego nie trzeba zwiedzać świątyni Wang z przewodnikiem w języku niemieckim oraz co za osobnik błąka się po cienistych ścieżkach Karkonoszy, to zapraszam już wkrótce! :)  

fot. Kasia Kowol

**JA NIE WEJDĘ????


Share:

środa, 23 września 2015

Czasem smutno

Tutaj miał powstać bardzo pozytywny wpis. Planowałam go już od kilku dni i był dedykowany specjalnie na pierwszy dzień jesieni, żeby rozpocząć ją z należytą energią. Jednak po dzisiejszym zakończeniu Pucharu Świata nie jestem w stanie się zmusić do pozytywnej motywacji i na siłę tego robić nie mam zamiaru. Być może powstanie on tutaj wkrótce, ale dzisiaj będzie na smutno. Bo w życiu nie zawsze jest tak, że trzeba srać tęczą, szczególnie jeśli się jej wcześniej nie zjadło. Zapraszam zwyczajnie na wyjątkowo nieradosny post.



Gwoli wyjaśnienia. U mnie wszystko w porządku i nie mam na co narzekać. Jednak każdy kto czyta tego bloga albo chociaż trochę interesuje się sportem, wie, że dzisiaj polscy siatkarze rozegrali ostatni mecz Pucharu Świata w Japonii. Potężna impreza, gdzie przez dwa tygodnie prawie codziennie stajesz na boisku i walczysz jak szalony o pierwsze bądź drugie miejsce, bo tylko one dają ci kwalifikację do nadchodzących igrzysk olimpijskich. Polacy spisywali się chyba lepiej niż ktokolwiek mógł przed turniejem przypuszczać. Do tej pory wygrali wszystkie mecze, szli jak burza, a dzisiaj wystarczyłyby tylko dwa sety wygrane z Włochami, żeby mieć ten upragniony awans na igrzyska. Nie udało się jednak, chociaż wszystko wskazywało na to, że cała ta historia zakończy się happy endem. I srał pies ten brązowy medal i brak kwalifikacji – najbardziej żal chłopaków, którzy przygotowywali się do tego turnieju bardzo długo i zostawili tam mnóstwo zdrowia i serca. Kibice wiedzą o jakie uczucie mi chodzi, a ci, którzy się sportem nie interesują, niech sobie przypomną jak to było gdy uczyli się na egzamin jak nigdy i nie zdali. Albo dołożyli do jakiejś sprawy wszelkich sił i nie poszło. No, to właśnie o to chodzi. Jeśli do tego dochodzi obrazek załamanego Michała Kubiaka i ledwo powstrzymujących łzy Fabiana Drzyzgi i Piotrka Gacka na trzecim stopniu podium, to oczy same robią się wilgotne i nie ma mowy o pozytywnych emocjach :(.

Czasem są takie chwile w życiu, że najnormalniej w świecie robi nam się smutno, bo nie możemy nic poradzić na zaistniałą sytuację i to może dotyczyć jakiejkolwiek sfery naszej egzystencji na tym świecie. A że psychologowie ciągle powtarzają, że uczucia trzeba umieć nazywać i sobie je uświadamiać, to czasem dobrze w takich sytuacjach się na siłę nie uszczęśliwiać tylko dobić, posiedzieć trochę w tym smutku, a potem się ogarnąć, otrzepać i iść dalej. Poniżej kilka propozycji na nieco smutniejszy wieczór, kiedy nie mamy ochoty oglądać komedii albo występów kabaretowych. Może komuś też się właśnie dzisiaj przydadzą.

Muzyka
Zawsze zdaje egzamin w takiej sytuacji i jest chyba pierwszą rzeczą, bo którą sięgam wówczas. Z reguły pozwala zejść na sam dół w miarę bezboleśnie, a potem dość lekko stamtąd wyjść. Oto kilka propozycji, które zazwyczaj działają bez zarzutu!


Fisza słucham zarówno gdy mam dobry humor, jak i ten gorszy - magia jego piosenek polega też na tym, że idealnie wpisują się w różnorakie nastroje. Szczerze polecam ("Sznurowadła", "Polepiony" też dają radę).





Tutaj pozostajemy w temacie z tą różnicą, że ta piosenka jest spokojniejsza i jakoś tak bardziej rozdzierająca, ale jednocześnie piękna!




Ta piosenka ma tu szczególny wydźwięk. Nie trzeba więcej komentować

Inne bardzo trafne pozycje to np.:

Największą zaletą tych wszystkich utworów jest to, że przy dobrym nastroju zapewniają świetne doznania muzyczne, a przy dołującym oswajają rzeczywistość.

Filmy
Są i filmy, które niekoniecznie zawsze mają za zadanie dołować, ale czasem po prostu w taki sposób oddziaływają na emocje konkretnej osoby, którą w tym przypadku jestem ja. Proszę, może was też coś zainspiruje.

Co jest grane, Davis? Film z ultraprzystojnym Oscarem Isaacem w roli pierwszoplanowej i Justinem Timberlakiem w drugoplanowej. Film braci Coen, którego ja pewnie nie potrafię właściwie docenić, ale zapamiętałam go jako produkcję o tym, że nieważne jak się starasz - i tak ci nie wyjdzie, i to nieprawda, że w życiu możesz być kim chcesz.



Ciekawyprzypadek Benjamina Buttona <- klik z rewelacyjnym Bradem Pittem w roli głównej. Benjamin rodzi się stary i potem młodnieje i umiera jako noworodek.

Wspólna i rewelacyjna produkcja BBC i TVP1 Dzwony wojny <- klik opowiadająca historię żołnierzy walczących przeciwko sobie w okopach w czasie I wojny światowej. Po obejrzeniu ostatniego odcinka chciałam, żeby mnie ziemia wchłonęła z rozpaczy (zaznaczam, że jest to bardzo piękny i wzruszająca historia!)



Dziewczyna z lilią nie do końca wiadomo o co chodzi w tym filmie i gdzie zmierza fabuła, ale nie pamiętam żeby jakiś film przejął mnie takim smutkiem. Znakomita zabawa kolorami i formą. Obecnie czytam książkę i zobaczymy jakie będą wrażenia po lekturze. Niech was ten bajkowy trailer nie zmyli!

Ponadto:

Gran Torino <- klik

Od razu chcę zaznaczyć, że te filmy są piękne i równie dobrze nadają się na radosny wieczór, ale znacznie lepiej wpisują się w gorszy nastrój i może warto je sobie na taki czas właśnie zostawić.



I to by było tyle jeśli chodzi o smutki na dziś. Już wkrótce zapraszam na wpis o Karkonoszach, który jest obecnie w przygotowaniu. 

Dla miłośników sportu i siatkarzy na pocieszenie już niedługo Mistrzostwa Europy i tam się odegramy! I żeby już nie było tak kosmicznie smutno, to fajnie, że Lewy strzelił te 5 goli na raz. No ;).


Wszystkie filmy i nagrania, które znalazły się w powyższym wpisie pochodzą z portalu Youtube i są własnością ich twórców.
Share:

czwartek, 3 września 2015

Prozaiczny Poranek: Dzień dobry we wrześniu!

Kochani (tak Was ładnie przywitam, a co mi tam! ;), wakacje dobiegły końca i tak samo rzecz się ma z wakacjami blogowymi. Wrzesień to tak jakby drugi po styczniu nowy początek w roku, więc przyszedł czas aby zaprowadzić zmiany na Prozaicznym. O tych właśnie zmianach, o planach na nadchodzące tygodnie, a także o inspiracjach na ten wrześniowy poranek przeczytacie w dzisiejszym wpisie. Serdecznie zapraszam!



Zmiany, zmiany, zmiany
były szykowane od dawna, ale ostatecznie udało mi się zmobilizować i zdecydować na nowy szablon w ostatnich dniach. Sam wybór nie był tak bardzo trudny, jak samo dostosowywanie go oraz poznawanie tajników html-a, co wciąż czynię i co zapewne jeszcze trochę potrwa. Dlatego bardzo proszę o cierpliwość i wyrozumiałość, mam nadzieję, że wkrótce wszystko doprowadzę do porządku. Póki co, uwaga ważne: NIE DZIAŁAJĄ KATEGORIE NA GÓRZE STRONY! Ale spokojnie, jeśli zjedziecie sobie na sam dół, tam gdzie zdjęcie z moją mordką, to po lewej stronie jest wszystko uporządkowane tak jak w poprzedniej wersji. Są jeszcze jakieś angielskie wtrącenia i inne przypierdółki, które i mnie działają na nerwy, ale i to się za niedługo zmieni. Ważne, że idzie ku lepszemu i do przodu, trzymajcie kciuki żeby jeszcze nabrało tempa!

Plany, plany, plany
zostały poczynione. Oczywiście dość ogólne i elastyczne jak to u mnie, bo jak już kiedyś pisałam, nie potrafię i nie lubię ustalać sobie sztywnego planu działania. Na pewno wracamy do Prozaicznych Poranków (klik), bo to dobre dla mnie żeby się powoli rozkręcać, a i światu się trochę inspiracji pewno przyda (wiece, jesień, przesilenie i te sprawy). Chciałabym też stworzyć taki powakacyjny cykl podróżniczy, gdzie opisywałabym miejsca, w które udało mi się zawitać - niekoniecznie tylko w te wakacje, bo mam sporo takich zaległych podróży. Skąd ten pomysł? Widzę, że te wpisy cieszą się dużą popularnością wśród czytelników jak choćby ten o Pradze (klik), czy o Tatrach (klik). W najbliższym czasie też szykuje mi się wyjazd, więc z pewnością będzie czym się tutaj dzielić :). Powinien pojawić się też sport i kultura, ale czy właśnie tutaj... to się jeszcze okaże. Na razie cicho sza na ten temat i dość już tego planowania, bo się zaraz rozchoruję...



Wrzesień, wrzesień, wrzesień
bardzo szybko i niespodziewanie nam nadszedł. Trzeba się teraz szybciutko ocknąć po tych ciepłych i leniwych dniach, bo są już za nami, a czym szybciej wrócimy do jesiennej rzeczywistości, tym lepiej dla nas samych. Na pocieszenie mamy mnóstwo rzeczy. Na początek choćby to, że jeszcze wcale nie będzie tak zimno i już nie będzie tak ekstremalnie gorąco. Dlatego długie jesienny spacery i wypady rowerowe do parku są ciągle przed nami! A chcę zaznaczyć, że nigdy nie jest tak pięknie i kolorowo w parkach jak na początku jesieni :). Po drugie, jak już wcześniej wspomniałam, wrzesień to taki nowy początek w ciągu roku. W wakacje odpoczęliśmy i teraz możemy zacząć coś nowego, zmienić pracę, zapisać się na kurs językowy - bo to właśnie ten czas. Także wrzesień i jesień wcale nie musi być taka zła, wystarczy je tylko trochę odczarować i będzie pięknie :). A tym, którym inspiracji wciąż mało, podsyłam troszkę ciekawych linków na dobry dzień, łapcie i klikajcie:


I to by było na tyle na początek września :) Pozytywnego miesiąca Wam życzę i jeszcze podsyłam piosenkę do przytupania nóżką pod stołem ;)


Share: