Jak mogliście z łatwością zauważyć, do tej pory główną tematyką bloga był sport i podróże. Nie planowałam tego jakoś specjalnie i też nie uważam żeby był to jakiś błąd, ale myślę, że przyda się tutaj lekka zmiana tematu. Dlatego dzisiaj proponuję Wam notkę muzyczną. A ponieważ nieraz zdarza mi się chodzić na koncerty i bardzo lubię ten sposób spędzania czasu - doceniam zarówno te większe jak i te mniejsze wydarzenia muzyczne - to poniżej kilka słów o koncertach, na których byłam i które bardzo mi się podobały; o tych, które przegapiłam - czego do dzisiaj żałuję; oraz o tych, na które mam zamiar i nadzieję w przyszłości się wybrać.
Subtelne dźwięki na Wyspie Słodowej, czyli Gentleman
Koncert Gentlemana miał miejsce dwa lata temu, w trakcie sesji letniej, jeśli pamięć mnie nie zawodzi (a jeśli się mylę, to proszę Aniu, weź i mnie popraw ;). Pamiętam też, że koncert miał być zwieńczeniem mojego powrotu do muzyki reggae i tym podobnych, po dobrych 10-ciu latach przerwy. Dodatkowo, prawie do tego zwieńczenia nie doszło, bo finanse i brak czasu wyraźnie dawały o sobie znać. Jednak w momencie, kiedy już miałam pisać do Ani, że jednak nie dam rady się z nią wybrać na Gentlemana, dostałam od niej smsa, że już nie może się doczekać i że będzie super, więc w tej sytuacji nie mogłam i nie chciałam rezygnować ze wspólnego wyjścia. I poszłam :) I bardzo dobrze się stało, bo koncert zapisał się w mojej pamięci, jako jeden z tych najbardziej wyjątkowych. Po pierwsze, same rytmy, którymi raczy nas wykonawca w swoich utworach, są bardzo kojące, szczególnie w stresującym czasie sesyjnym. Po drugie, Gentleman okazał się niesamowicie sympatycznym artystą, który mimo, że był gwiazdą podczas tego koncertu, zupełnie tego nie okazywał pozostałym wykonawcom i publiczności. A po trzecie, nigdy nie zapomnę tej ogromnej burzy, która rozpętała się pod koniec występu; ulewy w której udało mi się dobiec do McDonalda; siedzenia tam do godziny 2 w nocy w nadziei, że Zeus się w końcu uspokoi; i na ostatek szaleńczego 40 minutowego biegu z rynku do mieszkania, bo w kieszeni nie było pieniędzy na taksówkę. Takich rzeczy się nie zapomina ;)
Początek Łykendu z Krzyśkiem Zalewskim i ze Skubasem
Krzyśka pamiętałam jeszcze z czasów kultowego programu "Idol", w którym to prezentował nurty metalowe, ale na którego głos już wtedy zwróciłam szczególną uwagę. Potem nastąpiła długa cisza na jego temat, i w końcu całkiem niedawno, pojawił się znów na scenie muzycznej, ale tym razem z twarzą bardziej alternatywną - jednak z nie mniejszą pompą. Link do piosenki "Jaśniej" podesłała mi Madzia (tak, ta Madzia, która zagrała już w filmie o Pradze), z którą potem z resztą byłam na koncercie Krzyśka we Wrocławiu. Był to już drugi koncert tego artysty w moim życiu, i doszło do niego dlatego, że tak bardzo spodobało mi się na pierwszym. A ten pierwszy odbył się w klubie Łykend i był połączony z występem innego artysty, Skubasa, którego to zaczęłam słuchać dzięki Kasi z Babeczek na Wybiegu, i która również na ten koncert zechciała wyskoczyć. Podczas gdy, Krzysiek zafundował nam bombę energetyczną w postaci kawałków zarówno z płyty "Zelig", jak i bardziej rockowych coverów; Skubas idealnie wprowadził nas w kameralną atmosferę mniejszej sceny klubowej. Po tych doświadczeniach jedno wiem na pewno: obaj Panowie mimo, że znacznie się od siebie różnią, są genialni; i na koncert Skubasa na pewno kiedyś jeszcze wybiorę się do klubu, a jeśli chodzi o Krzyśka to czekam na jakiś koncert na większej scenie i to najlepiej w plenerze. To dopiero będzie wulkan ekspresji i energii!
Chociaż płyta "Matka, Syn, Bóg" nie jest pierwszy wspólnym projektem tych trzech artystów, to ja usłyszałam ich po raz pierwszy w lutym tego roku. Na początku nawet nie usłyszałam, ale przeczytałam, ponieważ moje zainteresowanie tym albumem zaczęło się od trafienia na bardzo ciekawy wywiad z Wojciechem Waglewskim, czyli ojcem pozostałych dwóch Panów, w magazynie "Zwierciadło". Pomyślałam sobie wtedy: "albo ten wywiad jest taki dobry, albo ten facet taki mądry. Tak czy siak, trzeba tej płyty posłuchać." Tak też się stało; posłuchałam i uznałam waglewskie trio za moje prywatne odkrycie roku. Płyta jest dopracowana w najmniejszym szczególe, przekaz artystyczny zdaje się być kompletny, a Panowie są zgrani jak trzy idealnie dostrojone pary skrzypiec. To samo spodziewałam się usłyszeć na ich koncercie podczas tegorocznej Majówki we Wrocławiu i chyba jeszcze nigdy moje oczekiwania koncertowe nie spełniły się w 100 procentach, tak jak to miało miejsce w tym przypadku. Zero udawania, zero popisywania się, czysta harmonia i perfekcyjna muzyka. Więcej takich wspólnych projektów poproszę.
Podczas tej samej Majówki, grał też inny wykonawca, którego słucham gdy jestem wypoczęta lub zmęczona, szczęśliwa albo smutna, gdy wstanę rano albo właśnie kładę się do snu. Jednym słowem, jest to muzyka, która odpowiada mi zawsze - o każdej porze dnia i nocy, idealnie dopasowuje się w mój nastrój i spełnia taką rolę, jaką akurat ma w danej chwili do spełnienia. Na koncercie Dawid robił wrażenie zupełnie naturalnego, nieco roztrzepanego i takiego jaki chyba jest w rzeczywistości, czyli zero udawania. Takie coś lubię i takie coś popieram, ale chociaż bardzo podobał mi się jego występ, to osobiście chyba wolę go jednak posłuchać w domu, z głośników mojego komputera. A tak na marginesie, Dawid pracuje teraz nad projektem muzycznym wraz ze swoim zespołem Curly Heads, i wnioskując po pierwszym kawałku, który już możemy usłyszeć w Internecie, będzie to coś zupełnie innego niż "Comfort and Happiness", i tej płyty z pewnością dużo chętniej wybiorę się posłuchać na żywo na dużej scenie :) a póki co odsyłam Was na youtube'a -> klik :)
fot. Jacek Bednarczyk / źródło: gosc.pl |
...i nie wróci więcej", chociaż na pewno jeszcze nie raz wybiorę się na koncerty tych artystów jeśli czas i pieniądz pozwoli ;) Bo chociaż uczestniczyłam w jeszcze wielu wydarzeniach muzycznych, to te wyżej opisane jakoś szczególnie zapadły mi w pamięć. Dobrze pamiętam także te niewykorzystane okazje i koncerty, na które bardzo chciałam pójść, ale coś stanęło mi na przeszkodzie i jednak się tam nie pojawiłam. Był to koncert Red Hot Chilli Peppers dawno temu w Chorzowie, na który rodzice nie chcieli mnie puścić, bo byłam wtedy za młoda (przynajmniej oni tak uważali). Był to zeszłoroczny Sting na Life Festivalu w Oświęcimiu, przed którym niemal do samego końca zastanawiałam się nad kupnem biletu i w końcu go nie kupiłam (sama nie wiem czemu) i potem bardzo tego żałowałam. No i tegoroczny Justin Timberlake w Gdańsku, gdy razem z Kasią zawaliłyśmy przy zakupie biletów i jak się zorientowałyśmy, że chcemy na ten koncert pojechać, to już nie było żadnego w miarę przystępnej dla nas cenie. Trudno. Żal pozostał, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę miała okazję usłyszeć tych muzyków na żywo.
Tak samo jak...
Imagine Dragons, które towarzyszyło mi w trudach pisania pracy magisterskiej; U2, któremu co roku kibicuje, żeby przyjechało w końcu na festiwal do Oświęcimia; i Artura Rojka, którego solowa płyta jest jak dla mnie absolutną rewelacją i czymś zgoła innym - mimo, że na pierwszy rzut oka może się wydawać, że wcale nie - od twórczości, którą prezentował razem z zespołem Myslovitz. Jak widać, planów i marzeń jest wiele, a jak dalej będzie wyglądała moja prywatna tegoroczna mapa koncertowa, to się jeszcze okaże ;) Jednego tylko nie mogę odżałować, a mianowicie tego, że nie będzie mi dane usłyszeć na żywo Beatlesów w ich pierwotnym składzie. Na pocieszenie pozostaje mi więc posłuchać ich sobie w domu ;)
Koncertowa dziewczyna! Luz Maroko, na przyszły rok wybieramy przynajmniej jeden duży koncert. I nie ma innej opcji! Imprez siatkarskich będzie mniej, to złote monety w kieszeni można przeznaczyć na inną rozrywkę :)
OdpowiedzUsuńno ja myślę, że może w końcu to U2 do nas przyjedzie :P
UsuńOj tak, Kasiu:) Bardzo dobrze też pamiętam koncert Gentelmana. Było super ekstra. I myślę, że dzięki temu koncertowi udało mi się Ciebie namówić (ale Tobie mnie;) na OneLove Festival:) Tylko że to już nie było na nasze siły. No cóż, lata lecą, wytrzymałość coraz mniejsza. Ale wszystkie koncerty-z-Kasią najlepsze :)
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie po tym koncercie Gentlemana miałam chrapkę na OneLove ;) poza tym w taki towarzystwie, to nie trzeba było mnie długo namawiać ;) starość nie starość, ale zawsze można zapytać się kogoś "gdzie nabył swój posiłek" ;) Pozdrawiam i liczę na więcej koncertów po Twoim powrocie z Austrii :)
Usuń